"Making faces" - kolejna młodzieżówka Amy Harmon


Porównanie okładek. To, jak wygląda okładka polskiej edycji, to jakiś dramat

Wspominałam już, że po przeczytaniu Innej Blue zaopatrzyłam się w inne książki Amy Harmon. Przyznaję, że nieco się zawiodłam - zarówno Biegając boso, jak i Making faces są dobre, ale nie dorastają do poziomu, jaki Autorka narzuciła sobie, publikując Pieśń Dawida i Inną Blue właśnie. Choć ostatnie wydarzenia Making faces pokazują potencjał, jaki tkwi w wymyślanych przez A. Harmon fabułach. Może jednak od początku.
Fern, główna bohaterka książki, jest najbardziej nijaką postacią kobiecą, jaką udało się stworzyć Harmon. To, że nie jest urodziwa, niestety nie nadało jej wiele charakteru. Niepewna swoich zalet, skryta, przekonana o swojej brzydocie, jest też tak odbierana przez otoczenie. Poza tym wydaje się, że brakuje jej ambicji, jakiejś iskry, tak istotnej w charakterze innych bohaterek. Fern jest przyjacielska i to tyle. Jeśli chodzi o zainteresowania, to w ukryciu przed rodzicami (ojciec jest pastorem) czyta harlekiny i sama próbuje coś tworzyć. Nic ambitnego, po prostu romanse zakończone happy endem. No dramat. 
Lepiej wypada amant, którym jest przystojny i inteligentny Ambrose. Uprawia sport, mieszka z ojcem, jest chociaż "jakiś", nieco podobny do Taga z Pieśni Dawida. Ma kolegów, z którymi tworzy zwartą paczkę i którym przewodzi w drużynie zapaśniczej.
I najciekawsza postać pierwszoplanowa, pojawiająca się na kartach powieści chyba częściej niż Ambrose, to Bailey, chory na dystrofię mięśni kuzyn Fern. To jest bohater z krwi i kości. Mocny, charakterny, śmiało patrzący do przodu i świadomy ulotności życia. Jako syn trenera drużyny zapaśniczej i wielki fan tego sportu (a niespełniony zapaśnik) jeździ na zgromadzenia, chodzi na treningi - jest głównym statystykiem zespołu i obserwatorem zawodów. Szanowany przez wysportowanych chłopaków za swoje podejście do świata i bezpośrednie usposobienie. Praktycznie nierozłączny z Fern, która, zarówno w szkole, jak i po niej, pomaga mu funkcjonować. Fern jeździ na zawody zapaśnicze razem z Baileyem, a sama korzysta na tym, mogąc popatrzeć na obiekt swoich westchnień - Ambrose'a.
Podobnie jak w Biegając boso, tak i w Making Faces wątek wojny w Iraku jest istotnym zapleczem fabularnym (motyw ten jest o tyle bliski autorce, że jej brat walczył w Iraku). Ambrose czuje na sobie zbyt silną presję oczekiwań i chce coś zrobić po swojemu - zgłasza się do wojska, namawiając pozostałych swoich kolegów z drużyny. Wraca jako jedyny, odmieniony - tak fizycznie, jak i psychicznie.
I tak Fern i Bailey stają się tymi, którzy przywracają Ambrose'a do życia (Bailey ma na to realny pomysł, a Fern po prostu go kocha, nieważne, że inaczej wygląda, och...).
Irytująca w postaci Fern jest jej naiwność i emocjonalność czternastolatki, choć metryka wskazuje, że jest dorosła. To prosta dziewczyna, prezentowana z jednej strony jako dość inteligentna, z drugiej - wydaje się, że nie próbuje zrozumieć psychicznego obciążenia, z jakim wrócił Ambrose. O ile Ambrose, za namową Baileya próbuje się wydostać z problemu, działać, ćwiczyć, iść na studia, które odwlekł, wybierając wojnę, o tyle w Fern te postępy ukochanego nie budzą niczego poza podziwem. Sama wciąż siedzi w erotycznych uniesieniach opisywanych przez swoje literackie idolki i marzy o karierze Nory Roberts. Rażące jest, że dziewczyna odnawia kontakt z Ambrosem nawiązując do liścików, jakie pisała do niego w liceum w imieniu Rity, jej ładnej przyjaciółki. Jakby nie rozumiała, że tamtego chłopaka już nie ma - zamiast tego jest ranny mężczyzna.
Książka dobra dzięki osobie Baileya i pokazaniu (choć zbyt pobieżnym) trudnego powrotu z wojny do rodzinnej miejscowości, ale główny wątek romansowy jest mizerny. Dużo lepiej na tym tle wypadają drugoplanowe wątki choroby Baileya oraz dramatu rodzinnego Rity.
Aha - świetny pomysł tytułowania rozdziałów wyzwaniami, które stawiał sobie Bailey - rzeczami, które chce zrobić przed śmiercią.
PS. Nie do końca rozumiem pozostawienie tytułu w oryginale - owo "tworzenie twarzy" i ciał przez Boga, na które narzeka główna bohaterka jako nastolatka i do którego nawiązuje historia Ambrose'a, mogło być przecież przetłumaczone - Tworząc twarze, Rysując twarze - też chyba brzmiałyby nieźle.

Amy Harmon, Making faces, tłum. Joanna Sugiero, 2017

Komentarze