"Biegając boso" - młodzieżowy romans Amy Harmon

A może chlebek z cukinii?

Po przeczytaniu Innej Blue nie mogłam się opędzić od myślenia o książkach tej autorki, zatem uzupełniłam biblioteczkę o inne jej powieści. Tym sposobem na regał wcisnęłam Biegając boso oraz Making faces - ta druga książka czeka jeszcze na swoją kolej.
Spośród czterech książek Amy Harmon, które przeczytałam, ta okazała się najbardziej młodzieżowa. To dobry, młodzieżowy romans ze wszystkimi jego założeniami (zwłaszcza z realizacją idei pierwszej miłości jako tej jedynej), który nie wywołuje wielu łez, ale wzrusza - od samego początku. Poza tym, co jest typowe dla tej autorki, czytelnik otrzymuje pełnych bohaterów - z ich fascynacjami, talentami, doświadczeniami, niełatwym charakterem i indiańskimi legendami.
Ona - doświadczona śmiercią matki trzynastolatka, której wrażliwość rozwija się w kontakcie z klasyką literatury (uwielbiam takie zachęcające do czytania intertekstualizmy, zwłaszcza w książkach młodzieżowych) i grą na pianinie. On - osamotniony osiemnastolatek indiańskiego pochodzenia, który nie odnajduje się wśród rówieśników. Josie jest trochę podobną postacią do Wilsona z Innej Blue, Samuel zaś - znajduje swoje odbicie w wycofanym Mojżeszu z Prawa Mojżesza
Książka, podobnie jak Prawo Mojżesza, ma dwudzielną budowę, a każdy z rozdziałów czerpie tytuł z terminów muzycznych. Pierwsza część dotyczy poznawania się Josie i Samuela - dojrzałej nad wiek dziewczynki i starszego o 5 lat chłopaka, który chce być wojskowym. Chłopak nie radzi sobie z różnicą wieku, jaka jest między nim a Josie. Nawet kiedy spotykają się po dwóch latach od jego wyjazdu na służbę, on - wciąż zakochany - nie potrafi jej tego przekazać i mówi słowa, które szesnastoletnia Josie niewłaściwie interpretuje: "Wyrosłem z naszej przyjaźni". Poza tym wyraźnie unika dziewczyny, wiedząc, że musi jeszcze poczekać, aż będzie starsza (unika, żeby mniej cierpieć - cóż za romantyzm :-)).
Intermezzo, punkt centralny powieści to krótka opowieść o  drugiej miłości młodej pianistki - o chłopaku, który miał zostać jej mężem. To krótki czas życia Josie, kiedy jest przeciętną nastolatką - książki i pianino odsuwa na bok i czerpie ze swojego wieku, ile tylko może. Młodzi, zakochani, wierzący w Boga - chcieli jak najszybciej wziąć ślub zaraz po skończeniu szkoły średniej - i zacząć wspólne życie. To się jednak nie udało. Druga część powieści to radzenie sobie Josie z losem niedoszłej panny młodej, jej załamania, zajmowanie się chorym ojcem, wreszcie praca w zakładzie fryzjerskim i dorabianie udzielaniem lekcji gry na pianinie. Kiedy nagle pojawia się Samuel - przystojny mężczyzna, który przyjechał do swoich dziadków na kilka tygodni, w Josie odżywa uczucie do niego. Mimo że Samuel nie mówi o swoich uczuciach, autorka znalazła wiele sposobów na to, żeby przekazać, co czuje do Josie. Kiedy, ku zaskoczeniu dziewczyny, Samuel jej się oświadcza, ta jednak odmawia ze względu na ojca, który zostałby w domu sam. Wydaje się zdecydowana, by tym razem z własnej woli zrezygnować z życia, w którym ma szanse być szczęśliwa.
Oczywiście wszystko kończy się happy endem.
Jak na Amy Harmon sporo było w tym wszystkim romansowego kiczu, zrównoważonego na szczęście intertekstualizmami (muzycznymi i literackimi), dlatego tę książkę oceniam znacznie niżej niż poprzednie pozycje pióra tej autorki, które czytałam. Jednak nie mam chociaż przy niej wątpliwości, dla kogo ta książka jest przeznaczona - to po prostu dobrze napisany przedstawiciel literatury młodzieżowej (w której szczytem erotyzmu jest pocałunek) - w końcu najpierw czytelnik musi poznać pewne literackie standardy, żeby później odnaleźć się w tym, co poza standard wykracza (trochę tak, jak trzeba znać klasyczne bajki, by móc zrozumieć Shreka).

Ciekawostka: Akcja Biegając boso dzieje się jakiś czas przed akcją Prawa Mojżesza. Babcia Mojżesza była jedną z kobiet, które pomagały małej Josie uczyć się gotowania i uprawiania warzyw. Mojżesz był ośmiolatkiem, kiedy Josie pierwszy raz zagrała w kościele. To niewielkie powiązanie, ale czytelniczo satysfakcjonujące - w końcu w małym Levan chyba wszyscy się znają. Nawet wypieki Spoconej Betty są niezmienne.

Ciekawostka nr 2: Ulubioną książką Josie, czytaną na poprawę humoru, jest Jane Eyre; Josie przyznaje, że jest zakochana w panu Rochesterze (hm, a kto nie jest). Kiedy pod koniec książki Samuel oświadcza się Josie, zauważyć można w tej scenie odtworzenie sceny zaręczyn z powieści Charlotte Brontë - Rochester mówi do Jane: wyjedziesz do Irlandii i zapomnisz, a następnie oświadcza się zaskoczonej Jane. W wersji Harmon wygląda to tak: "Najpierw mi mówisz, żebym się w tobie nie zakochiwała, a pięć minut później prosisz mnie o rękę?" (s. 326). Jednak małżeństwo oznacza wyjazd. No nie mówcie mi, że to przypadek.

Ciekawostka nr 3: Jane Eyre to niejedyne klasyczne nawiązanie w powieści. Drugim, znacznie silniejszym, wydaje się odniesienie fabularne do Perswazji Jane Austen - książki, którą w autobusie Josie czyta na początku powieści. Bohaterowie nie mogą być razem (tam przeszkadzały różnice w pozycji społecznej, tu - ich wiek), kiedy spotykają się po latach, są dojrzalszymi ludźmi, ale przekonują siebie, że są tymi samymi osobami. Zarówno Samuel, jak i Fryderyk, wybrali służbę w marynarce wojennej. Obaj mówią, że wszystko, co robili, było umotywowane "jedyną kobietą, którą kochali". Nawet obaj zostają zaproszeni, podczas spotkania po latach, do domu bohaterki przez ich ojców, którzy kilka lat temu nie mogli być przychylni związkowi. Uważny czytelnik zauważy również, że w obydwóch przypadkach bardzo ograniczone było grono osób, które wiedziały, że bohaterowie przed laty w ogóle się znali.

Amy Harmon, Biegając boso, wyd. Editio, 2018.

Komentarze