Szostak po raz kolejny, czyli "Sto dni bez słońca"

Rok 2021 rozpoczęłam genialną książką Wita Szostaka Cudze słowa i na fali tego czytelniczego zachwytu, zmęczona dopiero co skończonym Hobbitem, postanawiam nadrobić w tym roku kalendarzowym inne książki tego Autora.

 

Padło na Sto dni bez słońca, które jest błyskotliwą lekturą, pełną suspensów, grającą nie tyle nawet co z czytelnikiem, ile z własnym bohaterem. Korzystająca z klasycznych fabularnych zrębów akcja, okazuje się po pewnym czasie drwić sama z siebie. Tej drwiny jest w tej książce bardzo dużo, a główny bohater staje się irytujący swoją naiwnością oraz wysokim mniemaniem o sobie. Pierwszoosobowa narracja ujawnia tak wiele na temat tego, kim Lesław Srebroń stał się w niewielkim środowisku akademickim na wymyślonych wyspach w pobliżu Irlandii, że wydaje się niepojęte, jak bohater mógł wciąż mieć o sobie tak wysokie mniemanie.

Jego pojęcie o własnej zmysłowości, przekonanie o błyskotliwym umyśle, a zwłaszcza o fascynującym przedmiocie badań, jest ironicznym portretem naukowca. Wyrwany z hermetycznego środowiska naukowego i wciśnięty w inne, Srebroń szuka dla siebie ram interpretacyjnych i trafia kulą w płot, pogrążając się w swoim zacietrzewieniu. Napina rzeczywistość do wymyślonych naprędce tez i, ku zażenowaniu czytelnika, nie kryje się z nimi. Uważa się za kogoś ponad, a jest kimś poniżej. 

Podziwiam w tej książce fakt kreacji pełnej prezentacji bohatera mimo braku zewnętrznej narracji. Wypowiada się tylko on, Lesław, badacz literatury, a właściwie orędownik jednego pisarza, ale szczegółowe opisy zachowania innych ludzi, przytaczane z groteskową dokładnością, pozwalają odbiorcy bez problemu zorientować się, jak postrzegany jest ten przeciętny naukowiec-epigon, przez osoby, które nie przypisują swojej pracy wyższych znaczeń. Lesław stworzył własną rzeczywistość, nadając wartości naukowej oczywistym konstatacjom (dlaczego rybacy nie łowią ryb, tylko siedzą w pubie?), przeinterpretowując zachowania innych (rezygnacja z towarzystwa na rzecz badań naukowych), doszukując się filozofii tam, gdzie była cielesność (badania nad seksualnością akademików) i erotyzmu tam, gdzie go nie było (bóle pleców starszej pani). Przekonanie o własnej wyjątkowości wywoływało najpierw zażenowanie czytelnika, które, przechodząc w drwinę i pobłażanie, ewoluowało w stronę jawnego naśmiewania się. 

Podziwiam poziom wywołania koszmarnego dyskomfortu u czytelnika, z którym niektórzy poradzą sobie, rzucając książkę w kąt, inni śmiechem, inni ukrywaniem twarzy. Wejście w umysł takiego megalomańskiego bohatera było masochistyczne, ale sama książka przyjemna, lekko się ją czyta, a brak akcji jest rekompensowany wspaniałym prowadzeniem czytelnika. Polecam wszystkim, którzy lubią odczuwać ambiwalentne emocje podczas lektury.

Wit Szostak, Sto dni bez słońca, Powergraph, Warszawa 2014

Komentarze