Książek i filmów, wykorzystujących
motyw podróży w czasie powstało niemało. Temat wdzięczny, nośny, ale trudny w
realizacji, bo wymagający dokładnego zaplanowania zakończenia wtedy, kiedy o
zakończeniu jeszcze nie ma mowy. Wydaje się tym trudniejszy, gdy podróż w
czasie ma wyprzedzać większość akcji (lub całą akcję) cyklu książek. Uznać należy, że są dwa podstawowe sposoby potraktowania tej kwestii. Można albo napisać
historię, a później ją przepisać ze zmianami (należałoby jednak pamiętać o
efekcie motyla), albo od razu ją napisać tak, jak będzie wyglądać po zmianie,
wpadając w nieuniknione błędne koło (trudne do napisania o tyle, że trzeba je
wcześniej zaplanować). Pamiętacie trzecią część Harry’ego Pottera? Tam autorka
zdecydowała się na tę drugą wersję, po prostu bohaterowie nie byli tego świadomi,
że przeżycie wydarzeń za pierwszym razem już było naznaczone ich późniejszą ingerencją.
Tyle że to błędne koło dotyczyło kilku godzin, a nie kilkunastu miesięcy akcji
i 150 lat fabuły.
Finałowa książka tego naprawdę dobrego cyklu, jakim jest Pośredniczka,
jest dosyć przeciętna – niestety nie dorównuje najlepszej części pt. Najczarniejsza godzina, a chyba tego można było oczekiwać. Skoro jedna z części cyklu była
świetna, to finisz powinien być jeszcze lepszy.
Wiadomo było, że akcja zmierza do jakiegoś rozwiązania
relacji Suze – Jesse. A skoro mówimy o powieści młodzieżowej, to można było
spodziewać się jakoś rozegranego pełnego happy endu. Problem podobny jak w
cyklu Zmierzch – ktoś musi się zmienić, żeby bohaterowie mogli być razem, bo
jedno się starzeje, a drugie nie – a przecież nikt nie życzyłby Suze śmierci.
Zatem powiedzmy wprost – jeśli autorka
myślała poważnie o tej serii, to wiedziała, że skończy się podróżą w czasie, by
zmienić los Jesse’a. A jeśli wpadła na to w trakcie jej tworzenia i po to
powołała do życia postać Paula, to… efekt jest, jaki jest. Nieprzekonujący.
Fabularne zaplanowanie takiej
podróży w czasie nie jest łatwe. Autorka nie tylko naiwnie zmieniła historię i
nie przejęła się konsekwencjami, ale też bardzo swobodnie podeszła do podstawowych
zasad związanych z „zabawą” czasem, o których wspomniałam na początku wpisu.
Skoro ciało Jesse’a nie umarło,
tylko zostało przeniesione, to nie powinien zostać odkopany podczas przebudowy
domu. Wystarczyłoby, żeby nie było możliwości stwierdzenia, że to on – wszystko
psuje ta charakterystyczna chusteczka, która spada z noszy. OK, chusteczkę z
inicjałami Marii mógłby mieć też Diego, ale skoro zginął podczas pożaru, to
może zwłoki powinny być nadpalone? Gdyby nie ta felerna chusteczka, mogłyby to
być zwłoki kogokolwiek zamordowanego w zajeździe w podobnym czasie, kogo Suze
uznała za Jesse’a. Inną sprawą są oczywiście odkopane listy.
Kiedy dziewczyna czuwa nad
pozbawionym duszy ciałem Jesse’a w szpitalu, zastanawia się, czy grób,
za który zapłaciła, jest pusty. Po pierwsze: albo w ogóle nie powinno go tam
być, podobnie jak jakiegokolwiek odkopanego ciała (gdyby autorka zdecydowała
się na pierwszą wymienioną przeze mnie możliwość rozegrania podróży w czasie),
albo nic się nie zmienia – jest tam pochowany zupełnie inny człowiek,
niewłaściwie zidentyfikowany jako Jesse.
Zmian na cmentarzu powinno być
więcej – w ogóle nie powinno tam być krypty Diegów, skoro ten zginął, zanim
poślubił Marię. Dyrektor lokalnego muzeum nie miał powodu, żeby zginąć, a na wiszącym
w muzeum portrecie Marii powinno być jej panieńskie (lub jeszcze inne)
nazwisko.
Jedyna godna podziwu (w
zestawieniu z powyższym misz-maszem) konsekwencja dotyczy zachowania Jesse’a.
Nie tylko jego cech charakteru XIX-wiecznego gentlemena, ale także tego, że on
sam nie porusza tematu sposobu, w jaki jego dusza została oddzielona od ciała. Nigdy
nie potwierdza, że został zamordowany i ma świadomość, że morderstwo nie jest
przyczyną jego trwania w zawieszeniu. Jest to zbieżne z tym, co Suze wie –
przeniosło się w czasie tylko ciało Jesse’a, ale w momencie przeniesienia dusza
została oddzielona i musiała czekać na moment pojawienia się ciała. Stało się tak
dlatego, że Jesse, w przeciwieństwie do Suze i Paula, był zwykłym człowiekiem,
a nie zmiennikiem. Jesse zatem wiedział, że nie został zamordowany, tylko stało
się coś dziwnego – po prostu któregoś dnia natknął się na dziewczynę z innej
epoki i nagle, gdy ratował ją z pożaru, stał się duchem. Po 150 latach spotyka
tę dziewczynę i zawiązuje się między nimi relacja – to byłoby klasyczne „błędne
koło” podróży w czasie, czyli częściowe wykorzystanie drugiej opisanej przeze
mnie metody.
Nawet jeśli uznać, że Felix Diego
i Maria atakowali Suze z zawiści spowodowanej tym, że Jesse zabił Diega, ich zachowanie nie
powinno mieć związku z odkopaniem ciała na podwórku. No i nie powinni być
małżeństwem. Co ciekawe, ich duchy wyglądają inaczej, niż Suze się tego
spodziewa. Oboje, według wiedzy Suze, umarli w podeszłym wieku, a wszystkie duchy miały
taki wygląd, jak ludzie tuż przed śmiercią lub przed śmiertelną chorobą. Ta dwójka jednak wyglądała tak, jak w momencie tajemniczego zniknięcia Jesse’a.
Poza tym, skoro powodem
przebywania duszy Jesse’a poza ciałem nie była śmierć przez uduszenie, ale
przeniesienie ciała w czasie, to dlaczego miał mieć na sobie inną koszulę w
momencie starcia z Felixem w stajni niż wtedy, gdy błąkał się jako duch?
Takich niekonsekwencji jest
więcej i to naprawdę szalenie deprymujące – ta naiwność, z jaką potraktowana
została ostatnia część. Brak konkretnego planu na cały cykl zepsuł przyjemność z
jego podsumowania.
Wydaje się, że wdrożenie koncepcji
błędnego koła nie byłoby trudne, gdyby tylko autorka od początku wiedziała, jak
chce zakończyć książkę. Diego, który zginął w pożarze, Maria, która wyszła za
kogoś zupełnie innego (lub popełniła samobójstwo, skoro ukazywała się jako
młoda kobieta), gdy Jesse zniknął, a jej kochanek nie żył. Złość Marii na Jesse’a,
gdy po swojej śmierci mogła dowiedzieć się od ducha Diega, kto stał za ich
rozdzieleniem. Nazwisko panieńskie Marii na obrazie w muzeum, odkopanie
przypadkowego ciała. Przecież nawet znalezienie klamry Diega od pasa w domu
Suze miało uzasadnienie – według pierwszej wersji pasek mógł być porzuconym
narzędziem zbrodni, według drugiej (jedynej) odnalezionym po pożarze elementem
ubrania. Metalowe pudełko z listami od narzeczonej także mogło przetrwać pożar,
trudniejsze byłoby znalezienie powodu jego zakopania. Raczej powinno trafić na
strych razem z nieszczęsną klamrą.
Meg Cabot, Pośredniczka 6: Czwarty wymiar, tłum. Aleksandra Januszewska, 2005.
Komentarze
Prześlij komentarz