Yanagihara. Małe życie

Skończyłam czytać wczoraj. Spłakałam się w pierwszy dzień nowego, 2021 roku i cieszę się, że nie widziała tego moja przesądna mama. Tak długo mobilizowałam się do przeczytania Małego życia, które dostałam na 26. urodziny, cztery lata temu od męża, że jest mi wstyd. Jednak cieszę się, że miałam przywilej czytania powieści w czasie, w którym niewiele spraw mnie rozpraszało, bo i tak do niewielu spraw bym się nadawała. Tak jak do niewielu nadaję się teraz, prawie dobę po jej zakończeniu.

Skończyłam czytać wczoraj jedną z najsilniej oddziałujących i wbijających książek w moim trzydziestoletnim życiu. Dziękuję Mężowi, że ją dostałam i kilku osobom poznanym w sieci, że namówiły mnie, bym dłużej z nią nie zwlekała. 2020 rok miał w sobie coś dla mnie ostatecznego i ta książka doskonale nadaje się na zakończenie tego ostatecznego roku. 

Książka wymyka się zaszufladkowaniu, choć jest prosta w swoim zamyśle. Oto skrzywdzony w dzieciństwie bohater, który definiuje siebie przez pryzmat pamięci. Oto jego przyjaciele, którym się lepiej lub gorzej układa. Oto otoczenie, które może widzieć w głównych bohaterach ludzi sukcesu, bo przecież wszystkim udało się osiągnąć w swojej branży praktycznie szczytowe pułapy. 

Powieść zdominowały losy Jude'a, które Autorka niezwykle umiejętnie dawkuje przez całą powieść, w której okrucieństwa kontrastują z chłodną narracją i emocjonalnością niezwykle pozytywnych drugoplanowych bohaterów - Harolda (ojca), Andy'ego (lekarza), Willema (partnera). Do tego dochodzą godne podziwu narracyjne ignorowanie ras i orientacji seksualnych oraz stworzenie świata bez granic, dające wrażenie okrutnej uniwersalności Małego życia. To wyczerpująca powieść, obejmująca całe życie głównych bohaterów, angażująca całkowicie czytelnika i niepozwalająca mu przestać myśleć. Czytelnik odczuwa to najbardziej wtedy, gdy ręce mu drżą z powstrzymywanych emocji, jak Jude'owi, dla którego żywi nie tylko współczucie, ale coś więcej, coś, co trudno nazwać, a co jest połączeniem litości z potrzebą ochrony i uczuciami rodzicielskimi. Bohaterowie znaleźli dla siebie miejsce w świecie, stworzyli swój własny schron przed spojrzeniami innych, kokon, w którym siedzieli i zimne, marmurowe otoczenie mieszkań. Jednak ściany tego schronu były uzależnione od obecności innych ludzi i to inni ludzie stanowili dla Jude'a barierę, która chroniła go przed przeszłością.

Czas rzeczywisty w tej powieści jest zwyczajny, przepełniony pracą, spotkaniami, przyjacielskim przekomarzaniem. Czas rzeczywisty jest mały, ale silnie zakorzeniony w miejscach, w których się dzieje. Tak bardzo kontrastuje z przeszłością, która nigdy nie pozwoli Jude'owi myśleć o sobie w innych kategoriach, niż jako bardzo młody chłopak słyszał od innych. Nie czas rzeczywisty jest trudny. Trudne jest istnienie pamięci i jej bezwzględność, przed którą bohater nie może uciec. Trudne jest myślenie odbiorcy, o tym, co czyta, a nie sam akt czytania.

Problem pedofilii Autorka poruszała już w książce Ludzie na drzewach, chronologicznie pierwszej, ale w Polsce wydanej już po sukcesie Małego życia. Zupełnie inna perspektywa tego samego zagadnienia zaskakuje i wyzwala skrajne emocje, które każą z jednej strony czytać dalej, a z drugiej strony odrzucić książkę jako zbyt okrutną i zbyt mocno wbijającą się w głowę. Dzieje się tak mimo tego, że Autorka nie lubuje się w szczegółach i zdecydowana większość obrazów stworzona jest w głowie czytelnika jako reakcja na literackie niedopowiedzenie. Dlatego też tak mocno powieść wchodzi czytelnikowi w głowę i nie pozwala przestać myśleć. 

Myślę, że można porównać tę książkę w formie wyrazu do literatury obozowej. Oszczędnej w wyrazie, ubogiej w słowie, a wprawiającej odbiorcę w osłupienie. Tyle tylko, że czytelnik nie spodziewa się, jakiemu oddziaływaniu będzie poddany, sięgając po Małe życie.

Wczoraj skończyłam czytać jedną z najtrudniejszych emocjonalnie powieści w moim życiu.

 


 


Hanya Yanagihara, Małe życie, tłum. Jolanta Kozak, W.A.B, 2016

Komentarze