Książka niepokojąca, odpychająca i fascynująca – „Ludzie na drzewach” H. Yanagihary



Podczas gdy na Małe życie, od roku stojące na półce, wciąż nie mam czasu, o tyle z pierwszą powieścią Hanyi Yanagihary postanowiłam nie zwlekać. Zapowiedź wydawnictwa W.A.B. była tak przykuwająca, że nie chciałam popełnić niewybaczalnego błędu, odkładając na później Ludzi na drzewach.
Mamy w niej trochę antropologii (lekkiej, takiej dla laika – wg mnie nieco jej za mało), trochę medycyny i biologii (o większe ilości tych dwóch dziedzin książka się prosi), sporo dylematów etycznych i wyprawę w nieznane rejony Pacyfiku. Do tego forma, która jest dla mnie ogromnym walorem książki – pełna rzetelnie zmyślonych przypisów bibliograficznych i komentarzy naukowych (w gruncie rzeczy popularno-naukowych, ale jednak). Całość niepokojąca jak dżungla, przez którą przedzierają się bohaterowie.
To trochę przewrotne wybierać na głównego bohatera powieści osobę, której czytelnik nie polubi lub przynajmniej będzie traktował ją obojętnie. Poplątany we własną seksualność Norton trafia, nieco zdesperowany życiowo, do mikronezyjskiej wioski na wyspie (zmyślonej jak większość "faktów" przez autorkę) Ivu'ivu, w której zrozumie swój pociąg do dzieci. Tak tak, Nortona wiąże pewna więź z Humbertem z Lolity Nabokova. 
Odkrycie, którego dokonuje, ma zmienić myślenie ludzi o nieśmiertelności. O życiu długim ponad miarę i problemach, które wiążą się z zachowaniem zdrowego ciała. O degeneracji umysłu, o której nie mówią mity o kamieniu filozoficznym. To całkiem poważne science-fiction, w którym zapewniono sporo logicznych argumentów i dużą dozę problemów badań na ludziach. Do tego poruszona zostaje kwestia relatywizmu kulturowego, o której w pewnym momencie mówi sam bohater, obserwujący złość Esme, uczestniczącej w wyprawie antropolożki. O ile rozum jest w stanie zaakceptować odmienność zwyczajów, o tyle uczucia i oceny nie idą z nim w parze. A stąd już tak blisko do europocentryzmu.
Norton Perina, uważny obserwator i wnikliwy analityk, narusza prawa mieszkańców wyspy. Kradnie do celów badawczych okaz legendarnego żółwia, spożywanego przez tych, którzy osiągnęli sędziwy wiek. Dostąpienie tego zaszczytu wiązało się z osiągnięciem nieśmiertelności, ale też z wizją wygnania z wioski ze względu na swoją bezużyteczność oraz utratę rozumnego myślenia, postępujące z wiekiem. Norton, który zbadał te zależności i opublikował informacje na ten temat w pismach naukowych, ściągnął na wyspę klęskę. Wiele koncernów farmaceutycznych zechciała posiąść przepis na przedłużenie życia. Rozgrabiona, z wytrzebioną dżunglą i pustym jeziorem, w którym żyły żółwie dające nieśmiertelność, wyspa stać się miała w przyszłości poligonem nuklearnym. Kilkudziesięciu mieszkańców wioski zostało przesiedlonych na główną wyspę mikronezyjskiego (oczywiście nieistniejącego) państwa.
Powieść świetnie się czyta, mimo braku emocjonalnego przywiązania do Nortona Periny. Dostrzec w niej można drobne niedociągnięcia, z którego największym jest chyba brak wyjaśnienia, dlaczego wszyscy mieszkańcy wioski na Ivu'ivu wyglądali młodziej niż podobni rasowo (i co ciekawe, także językowo, choć to praktycznie bez sensu, skoro nie wiedzieli o istnieniu świata poza nimi) mieszkańcy głównej wyspy. 
Czytałam opinie, że Małe życie jest pozycją znacznie lepszą od Ludzi na drzewach, książki ciekawej i bardzo poprawnie skonstruowanej. Zobaczymy. Może wreszcie znajdę czas i na drugą powieść Yanagihary.

Za książkę dziękuję wydawnictwu


Hanya Yanagihara, Ludzie na drzewach, tłum. Jolanta Kozak, 2017

Komentarze

Prześlij komentarz