Amerykański standard literatury romansowej sprzed... 30 lat

Wszystko zaczęło się od innej książki. Jakie to dla mnie typowe. W życiu nie sięgnęłabym po nią bez intertekstualizmu. Otóż powieść Co się wydarzyło w Madison County jest wspomniana w uwielbianej przeze mnie serii Pośredniczka w takim kontekście: "[Jesse] zabrał się do książki znalezionej u mnie na półce, Co się wydarzyło w Madison County, która zdawała się mocno go bawić, chociaż starał się tłumić śmiech, żeby mnie nie obudzić" (tom 4.)


 

Przyznaję, że nie wiedziałam, co to za książka, ale trafiłam na nią w jednej z rodzinnych biblioteczek domowych i postanowiłam dać jej szansę. Miałam rekomendację inteligentnego bohatera literackiego, że przynajmniej może być zabawna. Och, dlaczego ja nie wyczułam w powyższym cytacie pobłażania Jesse'a wobec tego tekstu? Już wiem, dlaczego XIX-wiecznego ranczera ta książka bawiła, niestety. Całość jest lekko żenująca, o dość mocno określonej grupie docelowej, którymi są zajmujące się gospodarstwem żony otyłych, mięsożernych ranczerów w USA. Książka została napisana dla kobiet, które marzą o erotycznej przygodzie, ale w zasadzie to się jej boją. Pełna cytatów o uwznioślającej roli poezji i intelektualnym niedocenieniu przez mężów i rzeczywistość, w której są bezpieczne.

Czy można przegadać książkę, która ma ledwie 150 stron? Można. Autor we wstępie, który ma na celu uwiarygodnienie opowieści, napisał, że wystrzega się ckliwości. Niestety, poszedł jeszcze dalej. Historia nie jest ckliwa, jest tak żenująca, że aż zabawna, co wspierają takie wtręty jak: "zawsze myślałam o nim jako o stworzeniu lampartopodobnym, które ujeżdża ogon komety" (s. 139). Przepraszam, ale wizualizacja tego cytatu powoduje śmierć powieści.

Historia przytoczona w tej książce miała być klasycznym romansem: miłość ponad wszystko, złamana zdrowym rozsądkiem. Tyle że bohaterów, którzy spędzają ze sobą 4 (!) dni, i to niecałe, nie łączy nic poza erotyzmem. Dojrzali ludzie, którzy ot tak zakochują się w sobie, podczas gdy narrator nie poświęca ani chwili na ich rozmowy. Nie wiadomo, co niby miałoby ich łączyć oprócz czysto chemicznego pożądania. Do tego dochodzi wieloletnie trzymanie "związku" w tajemnicy, próba życia dalej, rozsypanie prochów i list zostawiony dzieciom. Brrr...

To chociaż już wiem, dlaczego Jesse de Silva śmiał się z tej książki.

 

Robert James Waller, Co się wydarzyło w Madison County, tłum. Dorota Malinowska, Warszawa 1994

Komentarze