Niecały rok temu opublikowałam wpis, w którym - zachwycona narracją Edwarda, cieszyłam się, że Midnight sun nie zostało ukończone i ujrzało światło dzienne w takiej, a nie innej formie (Dlaczego to dobrze, że S. Meyer nie skończyła Midnight Sun?). Niestety, stało się inaczej i po kilku latach skończyła. Szkoda, naprawdę szkoda.
Wszystkie liczyłyśmy na poszerzenie relacji z innymi wampirami, na wprowadzenie większej liczby pobocznych postaci. To pierwsze jest, ale w nikłej formie. Poza tym Autorka pogubiła się w ograniczeniach wizji Alice, które przez całą sagę były podkreślane - nie ma decyzji, nie ma wizji. Tu nagle Alice jest wróżbitką, która procentowo widzi, co się może udać, a co nie.
Czynnikiem spajającym narrację są wynurzenia Edwarda, po którym czytelniczka spodziewała się większej dojrzałości. Tej dojrzałości nie ma. Wyłącznie Carlisle jest dorosły w rodzinie wampirów, ale nie jestem już jego fanką jak po przeczytaniu podstawowych czterech części sagi. On też jest niepełny, bo przecież nie powinien ot tak, przechodzić do porządku z tym uważaniem siebie za władcę życia innych ludzi.
Mam problem z tą książką. Uwielbiałam narrację Edwarda z tych niecałych trzystu stron czytanych rok temu w niewydawniczym tłumaczeniu. W wersji dopracowanej rozmyła się, błyskotliwe wnioski rozbudowały i straciły na wyrazistości, a sam Edward stał się budzącym niesmak człowiekiem ogarniętym obsesją.
Co otrzymuje czytelnik? Marginalne migawki z życia Edwarda przed poznaniem Belli, setki stron jego obrzydzenia do samego siebie, przebudowane dialogi ze Zmierzchu, które uległy rozmnożeniu, nadmiernie i rozwlekle opisaną grę w baseball, węszenie za Jamesem wzdłuż jezior polodowcowych w Kanadzie oraz szaleńczą drogę (chyba kilkanaście stron pościgu, dramat) pokonaną samochodem w Phoenix. W Zmierzchu Bella była nudna, a Edward fascynujący, w Słońcu w mroku Edward jest nudny, a Bella nienormalna. Chyba nietrudno stwierdzić, co lepsze.
Czego oczekiwał czytelnik? Lepszego poznania Cullenów, spotkania ich, zanim poznali Bellę czy przedłużenia opowiadania o wakacje poprzedzające drugą część sagi. Autorka przepisała historię i tyle.
Nietrudno też było przewidzieć, że doświadczonej pisarce uda się naprawić podstawowy błąd narracyjny z pierwszej części, w której zauważyć można było narracyjne bańki i skaczącą akcję. Tutaj dzięki (a może przez) wynurzeniom Edwarda, przesłaniającym jakąkolwiek akcję, ta jest płynna i nie skacze.
Stephenie Meyer, Słońce w mroku, tłum. Donata Olejnik, Wydawnictwo Dolnośląskie
Komentarze
Prześlij komentarz