Ostatkiem sił, "Bez tchu" - ostatnia część serii autorstwa K.A. Figaro

 

Ostatnia część serii Rozchwiani przynosi porządne romansowe zamknięcie opowieści o Łucji i Dymitrze. Autorka postanowiła spełnić klasyczne założenia gatunku i nie modyfikować zakończenia. Ostateczne połączenie dwojga głównych bohaterów było swoistym widmem ciążącym nad cyklem i chyba można stwierdzić, że mimo potknięć fabularnych i przewidywalności akcji, Autorka wybrnęła z niego w akceptowalny, choć bardzo błahy, sposób.

Ledwie pół roku temu pisałam notatkę o czwartej części serii z nadzieją, że K. A, Figaro nie ulegnie pokusie połączenia głównych bohaterów na rzecz rozsądku i zaakceptowania pewnej kształtującej się w Dwóch drogach harmonii. Stało się jednak inaczej i to dokładnie tak, jak to wskazałam wtedy.

Wydaje się zatem, że wprowadzenie wątku Aleksa miało na celu jedynie zmuszenie Dymitra do deklaracji. Oczywiście, nic w tym złego. Autorka co prawda starała się, żeby czytelniczka nie przywiązywała się zanadto do jego postaci, jednak mimo wszystko szkoda było w tym wszystkim dziecka – wciąż przepychanej Ani. O Aleksie wiadomo niewiele i to jest właściwie główna przesłanka, by sądzić, że K. A. Figaro od początku nie traktowała tej postaci równorzędnie z Łucją i Dymitrem.

Na przestrzeni tych pięciu książek można zaobserwować wyrobienie stylu autorki. Niezmiernie cieszy mnie zaniechanie w ostatniej części z nadmiernego korzystania z lekkich wulgaryzmów, topornego synonimizowania i dziwacznych skrótów imion, choć nawet w ostatniej, właśnie omawianej książce, znaleźć można spore niedociągnięcia, których naprawienie czasem nie wymagałoby jakichś dużych zmian.

Wciąż irytujące jest mieszkanie Łucji w Walencji tak, jak gdyby wciąż mieszkała w Polsce, szczytem wszystkiego – wyjazd tam rodziców Łucji, którzy „zajęli się tym, w czym czuli się najlepiej” (s. 149) – czytelnik nie dowiaduje się jednak, czym. Autorka unika tworzenia pełnego obrazu rzeczywistości z niejasnych przyczyn, na przykład wiemy, że towarzyszące Łucji w dniu ślubu kobiety dały jej „coś niebieskiego, starego i pożyczonego”, ale nie wiemy, co to było. Skoro autorka nie zamierzała wymieniać tych podarków, to po co o tym wspominać? Pewnie się czepiam, ale czteroletnia Ania jest nader dojrzała, jak gdyby miała jakieś 8 czy 9 lat, a kiedy rzeczywiście tyle ma, wciąż zachowuje się tak samo i… uwaga, chodzi do przedszkola. Jeszcze jedna uwaga – ma zdalne lekcje. Z przedszkola. Uśmiałam się też, gdy „Tamara gotowała wodę na herbatę, jednak dosiadła się do męża”, ponieważ wyobraziłam sobie ogrom kucharskiego zaangażowania podczas mieszania wody na herbatę.

Oczywiście, że się czepiam. Czepiam się zrobienia z Dymitra jakiegoś Rambo. Czepiam się usilnemu erotyzowaniu akcji, czepiam się sposobu rozwiązania wątku Aleksa (coś w stylu Hanki Mostowiak – przecież i tak by nie pożył) i przegadanego epilogu.

Są jednak rozwiązania naprawdę udane, a nawet bardzo dobre, które w rezultacie stworzyły tę książkę jako porządną, wzruszającą literaturę dla dorosłych kobiet i dały mi sporo przyjemności podczas czytania. Piękny opis późnego dojrzewania Dymitra na czele ze sceną rozmowy z księdzem w kościele dał tej książce naprawdę dużą siłę, potwierdzoną jeszcze jego zachowaniem wobec Łucji po śmierci Aleksa. Nie wiem jednak, czy całość, nawet niezła, nie została stłumiona swoją objętością, bo nie oszukujmy się, mało kto chce poświęcić tyle czasu jednej opowieści miłosnej.

Za książkę dziękuję wydawnictwu

 
 
K. A. Figaro, Bez tchu, Lipstick Books, 2020


Komentarze