O co tyle szumu? - "Normalni ludzie" S. Rooney

Czy taka jest współczesna normalność? Boimy się szczerej relacji?
Mam wrażenie, że to jedna z tych książek, które nie przebiłyby się do szerszego obiegu gdyby nie ogromna promocja. Owszem, można w niej znaleźć wiele dobrego, ale od razu nazywać ją jedną z najważniejszych książek ostatnich lat? Naprawdę?

Charakterystyczną cechą książki, czymś, co rzeczywiście ją wyróżnia, jest niesłychanie oszczędny styl. Zupełny brak egzaltacji, który z jednej strony jest siłą tej książki, z drugiej jednak sprawia wrażenie stylu wypowiedzi uczniowskiej, będącej przytoczeniem fabuły książki. Tak, do tego stopnia jest to styl oszczędny.
Podobnie jak zwyczajny i niewyszukany jest tytuł powieści, tak zwyczajna jest historia. Dwoje ludzi, którzy przerzucają się między sobą "normalnością" (w szkole średniej za normalnego uznawany jest on, a w środowisku studentów - ona), są także tragicznie normalni pod względem konwersacyjnej ułomności. To ponoć portret współczesnych młodych ludzi. Chowanie się w łatkach nadawanych przez otoczenie i walka o przynależność do grupy lub chociaż do drugiego człowieka. Czy to znak czasu? Czy to przypadkiem nie jest odwieczny ludzki problem? Obawa przed rozmową i chęć dopasowania się do społeczeństwa nie jest niczym nowym, o ile się nie mylę? Nie widzę w tej książce nic świeżego. 
Powieść cechuje szczególny realizm. Jest to historia dość mocno usytuowana w czasie i przestrzeni (miałam wrażenie, że dość nachalnie upolityczniona), ale Marianne i Connell są absolutnymi everymanami. Nie wiemy, jak wyglądają, o ich zainteresowaniach słyszymy niewiele (ona jest zaangażowana w politykę, a on kocha literaturę), całość jest niesamowicie sztywna i przewidywalna. Plączą się między sobą i innymi związkami, wracając do siebie i pisząc e-maile, gdzieś pomiędzy przyjaźnią a zakochaniem. Tak, tak, trochę jak bohaterowie Jednego dnia. Tyle że na dobrą sprawę odbiorca nie wie, co ich do siebie przyciąga, nie wie, co czują (zwłaszcza Marianne unika deklaracji). Dowiadujemy się od nich tylko tego, co mówią, a mówią mało. Jeśli lubicie zaangażować się w książkę i doświadczać świata ciałem i umysłem bohaterów, to umęczy Was ta powieść. Bohaterowie są tak zwyczajni i niecharakterystyczni, że trudno ich nawet polubić.
Książka nie ma na siebie szczególnego pomysłu, nie ma wyjątkowych bohaterów, nie ma silnego tła, ale ma pewną lekkość i dozę niepokoju, którą zaszczepia w odbiorcy. To doprawdy niezwykłe doświadczenie, jak lekko czyta się historię o niczym, która nie daje satysfakcji. Obawiam się jednak, że przy tej płytkiej ambiwalencji książka nie zapadnie w pamięć.

Sally Rooney, Normalni ludzie, tłum. Jerzy Kozłowski, 2020

Komentarze