Najnowsza książka Dana Browna jest dobra. W odosobnieniu od
poprzednich – bardzo dobra. Jednak czytelnik, który zna poprzednie powieści,
wie, kto stoi za zabójstwem jeszcze zanim doczyta książkę do połowy. A to irytuje
wymagającego odbiorcę. W wielu kwestiach D. Brown korzysta z pomysłów,
wykorzystanych w poprzednich książkach. Ucieczka prywatnym samolotem czy fakt,
że zabójcą jest ktoś, kto w pewien sposób pomaga Langdonowi i dysponuje ogromną
wiedzą na temat tła wydarzeń, to tylko dwa spośród powtarzających się motywów.
Zbyt dosłowne oskarżanie w ciągu trwania powieści wysoko
postawionego duchownego tylko utwierdza czytelnika w przekonaniu, że nie on za
tym wszystkim stoi – za śmiercią przywódców religijnych, organizacją medialnego
morderstwa i pościgiem za głównym bohaterem i – oczywiście – piękną kobietą.
Zmiana względem innych książek D. Browna jest spora, ale
tylko w kwestii tła zaczerpniętego z historii, a w tym przypadku ze
współczesności sztuki. Sam jednak bohater twierdzi, że nie czuje się dobrze w
towarzystwie eksponatów Muzeum Guggenheima w Bilbao, co przekłada się także na
odbiór przez czytelnika. Brown opowiadający o osiągnięciach naukowych i
przeszłości sztuk plastycznych był bardziej przekonujący.
Oczekuje się od D. Browna, że intryga będzie bezbłędnie
skonstruowana. I z jednej strony nie dopatrzyłam się w Początku jakiejś
fabularnej wpadki, z drugiej – zdecydowanie zbyt wcześnie zaczęłam domyślać
się, kto stoi za zabójstwem. Coś zatem nie zagrało, gdzieś genialny D. Brown
musiał się zdradzić.
Spodobała mi się natomiast sama intryga związana z naukowym
odsłonięciem tego, dokąd zmierza ludzki gatunek. Umocowana w badaniach,
logiczna i przekonująca perspektywa rozwoju homo sapiens jest tak oczywista, że
trudno uwierzyć, że nie mówi się o niej jako naukowym pewniku. Nieco inaczej
jest z kwestią tytułowego początku – ponieważ autor tej myśli nie żyje w
momencie jej opublikowania, sam Langdon nie może skonfrontować swoich
wątpliwości, które wyraził zaraz po wysłuchaniu wywodu. I dobrze – zostawia to
pole do własnej interpretacji przez czytelnika. Z drugiej strony jest dość
zachowawcze w kwestii religii, a jak dobrze wiemy – D. Brown do tej pory
zachowawczy nie był. Czyżby się wystraszył fali hejtu, jaka mogłaby na niego
spłynąć od osób wierzących? Wchodzimy zatem w etap autocenzury pisarskiej D.
Browna czy po prostu wyczerpały się koncepty mistrza?
Dan Brown, Początek,
tłum. Paweł Cichawa, wyd. Sonia Draga, Katowice 2017.
Dzięki za świetną recenzję. Na pewno sięgnę po tę książkę, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńHm... Zatem żałuję, że recenzja jest spojlerem.
Usuń