W porównaniu do wcześniejszych niż Labirynt nad morzem zbiorów Herberta, ten mnie nie zachwycił.
Pierwszy z tekstów nieco podciąga notę całości. Więcej niż sztuki i
architektury jest w tym tomiku historii, która nie stanowi mojego konika. Być
może dlatego znudziły mnie podboje Greków i Rzymian, a w niektórych esejach z
trudem wyszukiwałam drobnych informacji o sferze symbolicznej omawianych
społeczeństw.
O ile Barbarzyńca w ogrodzie dotyczy w największej mierze średniowiecza, a Martwa natura z wędzidłem (flamandzkiego) renesansu, o tyle w Labiryncie… czytelnik dostaje przekrój
informacji o dziejach cywilizacji rzymskiej i greckiej, ale także minojskiej i
etruskiej. Jednak spajający kontekst starożytności, mam wrażenie, w niektórych
miejscach zawodzi, a ostatni z tekstów, jakby niedokończony – zawiesza narrację
na wieczne nigdy. Zabrakło mi w tych esejach tego, co w poprzednich dwóch
zbiorach było tak znamienne – perspektywy obywatela państwa zza żelaznej
kurtyny. Trochę tak, jak gdyby ten zbiór mógł napisać ktokolwiek inny,
niekoniecznie TEN Herbert.
Zbigniew Herbert, Labirynt
nad morzem, Zeszyty Literackie, Warszawa 2000
Opinio-analiza książki bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka - listopad: wielokrotność
Komentarze
Prześlij komentarz