Romans jakże przewidywalny - "Miłość na później"

Szczerze to chyba liczyłam na coś więcej. Fabuła tak prosta, że aż przykra, zachowania stereotypowe, zakończenie to szczyt sztampy. Początek, pierwsze kilka stron, spowodowały, że aż miałam ciarki żenady. Później było lepiej, a jedna trzecia objętości (ta środkowa) była nawet przyjemna czytelniczo. Cóż... po prostu lubię budowanie napięcia między bohaterami bez dosłownego kontaktu erotycznego. Jednak to zdecydowanie jedna z tych książek, o których odbiorca szybko zapomni.


Zapracowana prawniczka jest w bezpiecznym związku, który trwa, bo takie jest przyzwyczajenie. Wspólni znajomi, wspólny zawód i wspólny kredyt, sprawiają, że żyją jak małżeństwo, choć o sformalizowaniu cicho-sza. Kiedy związek nagle się kończy, trudno dziwić się Laurie, że jest rozżalona, rozbita i chce zrobić wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę Dana, który ją zostawił. Nawet udawać, że jest w związku z młodszym od siebie bawidamkiem.

Rozumiem, że Laurie odbierała Jamiego tak, jak inne osoby u niej w firmie. Przystojny karierowicz, który zmienia kobiety co noc i drwi ze stabilizacji. Jednak jego przedstawienie na pierwszych stronach książki jest tak bardzo paskudne, że później trudno odbiorcy uwierzyć, że to wszystko były pozory. Wydaje się, że autorka zbyt mocno wykreowała go jako antypatycznego bohatera, okraszając żenującymi komentarzami bohaterki ("miał zęby jak niezdecydowany wampir"). Być może początkowo miał być postacią dynamiczną, która zmieniła się w trakcie trwania akcji książki, jednak później koncepcja się zmieniła i postać Jamiego - także. Autorka wybrała wersję, według której "Jamie nie był wcale taki zły, jak go wszyscy widzieli". Tyle że czytelniczce trudno w to uwierzyć po tym, jak uwierzyła w jego pierwszy portret.

Zarys fabuły jest oczywisty i trochę szukać trzeba w tej książce czytelniczych przyjemności. Fanki subtelności wyrażania uczuć będą jednak zadowolone. Autorka świetnie budowała napięcie cielesne między bohaterami, nie dopuszczając ich nawet do pocałunku i za to muszę książkę pochwalić. Dlatego też cała "środkowa jedna trzecia" była przyjemnym romansem. Słaby początek, słaby koniec, dobry środek. No cóż. 

Mhairi McFarlane, Miłość na później, tłum. Nina Dzierżawska, wyd. Muza 2021

Komentarze