Dlaczego przeczytałam irytującą książkę - "Zakochana w przyjacielu" K. Rzepeckiej

Na pytanie zawarte w temacie odpowiem od razu - tylko dlatego, że dreszczem napawa mnie świadomość nieskończonej lektury. Książka może stać nieprzeczytana na półce kilka lat, nie wywołując we mnie wyrzutów sumienia, ale niech tylko zacznę ją czytać, klops! - czuję wewnętrzny przymus skończenia.

 

W przypadku Zakochanej w przyjacielu pierwszy kryzys nastąpił po trzydziestu stronach. Ten, który mnie praktycznie przygniótł - po pięćdziesięciu. Po dwóch dniach przerwy, kiedy okładka szyderczo drwiła ze mnie z interfejsu Legimi, poddałam się i doczytałam do końca, żałując 95% procent czasu poświęconego tej, na szczęście krótkiej, książce. Pozostałe 5% miało w sobie nadzieję, że jak skończę, to zapomnę o tym, czego nie powinnam zaczynać. A to pozytywne uczucie.

Brak researchu medycznego, dziwne zachowanie rodziców bohaterki i jej samej, nadzieja pomysłodawczyni, że amnezja sama pociągnie akcję - to błędy dużego kalibru, ale pewnie do przeżycia, gdyby nie były wspierane jeszcze gorszymi wyborami językowymi.

Kamila ulega wypadkowi w niewyjaśnionych okolicznościach, bo nikt nic nie widział, a ona nie pamięta. Po krótkim (czy nie zbyt krótkim?) pobycie w szpitalu trafia do swoich rodziców, których... też nie pamięta, choć już nazwisko Andrzeja Dudy nie jest jej obce. Zgodnie z zaleceniem od lekarza (?) trzymają dwudziestosiedmioletnią kobietę pod kloszem i zabraniają jej dostępu do swoich rzeczy osobistych, ale nie do stacjonarnego komputera w domu (czy tylko ja od razu wygooglowałabym swoje imię i nazwisko, żeby się czegoś dowiedzieć?). Nie bronią jej kontaktów z sąsiadem, Tymonem, choć nie wspominają, że tuż przed wypadkiem podjęła ważną decyzję dotyczącą właśnie jego. Żeby oszczędzić dziewczynie terapii szokowej (to oczywiście ironia), polecają jej pójście do sklepu (choć nie pamięta okolicy), gdzie niechybnie spotka swoją przyjaciółkę z dzieciństwa. Brawa dla rodziców.

Nie liczę już, jak często w ostatnio czytanych książkach narzekam na brak korekty i nielogiczne wybory twórców. U K. Rzepeckiej trafiamy na zabitą wieś, na której jeszcze funkcjonuje gees, a w której jednocześnie mieszka jeżdżący pickupem farmer, który w nocy siedzi przy ognisku i opieka pianki, kupione pewnie właśnie w tym geesie. Zastanawiam się, ilu polskich rolników (tak, mamy takie słowo) korzysta z amerykańskich pick-upów, hm. I skąd, u licha, ten farmer? It's so american. To oczywiście tylko początek drogi przez mękę.

Być może tylko mnie razi mocowanie sandałów, podliczanie bohaterki, a nie wybranych przez nią produktów czy karalne w Polsce biwakowanie w niewyznaczonym miejscu (program pilotażowy, który ma zmienić ten przepis, rozpoczął się dopiero podczas pandemii). Być może tylko ja nie rozumiem rodziców, którzy nie zamierzają mówić dziewczynie o jej partnerze ("nikogo nie miałaś"), ale wpychają ją w otwarte ramiona sąsiada, być może tylko ja uważam wątek wypadku Kamili za niedorzeczny. Kto lubi happy endy, ten będzie zadowolony.

Katarzyna Rzepecka, Zakochana w przyjacielu, Wydawnictwo Niezwykłe.

Komentarze

  1. "(..) czuję wewnętrzny przymus skończenia" - mam dokładnie tak samo. Książka musi być naprawdę marna i irytująca, żebym ją porzuciła bez wyrzutów sumienia. Jedyny wyjątek, kiedy czytam książki, które nie powinny dostać nawet oceny 1/10 to te, które mam na plakacie-zdrapce i motywuje mnie chęć zdrapania tego pola :)

    Nie przeczytam tej książki, cieszę się, że ostrzegłaś mnie przed słabą i irytującą pozycją :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, tu zdecydowanie nie było nic, co usprawiedliwiłoby jej czytanie, a przede wszystkim - wydanie.

      Usuń

Prześlij komentarz