Współczesna powieść epistolarna - "Love, Rosie"

Cecelia Ahern podjęła się dość ryzykownego zadania - odświeżenia formy powieści epistolarnej, która była popularnym sposobem kształtowania wypowiedzi literackiej przed erą XIX-wiecznego realizmu. 


Czy to się udało? Nie jestem pewna, czy tak restrykcyjna forma przy tej akcji miała rację bytu. Bohaterowie owszem, rzadko się widują, ale przez trzymanie się wyłącznie cytowania ich listów, smsów i e-maili, zaginęło gdzieś napięcie podczas ich spotkań na żywo. Okazuje się zatem, że otrzymujemy pokaźnej objętości romans, którego bohaterowie są do siebie przywiązani, nic więcej. Nie ma spojrzeń, nie ma przyspieszonego bicia serca, a zazdrość pojawia się tylko z drugiej ręki, gdy bohaterowie opowiadają o niej innym. Poza tym autorka wpadła w sidła swojego pomysłu i musiała wprowadzić Ruby oraz Phila, z której to dwójki zwłaszcza Phil jest totalnie papierowy, a potrzebny po to, żeby Alex miał się komu zwierzać. 

Chciałam przeczytać romans bez erotyzmu i ok, przeczytałam. Widziałam jednak wcześniej film, który operuje o wiele większym ładunkiem emocjonalnym. W książce takie chwytające za serce, romansowe momenty, są w zasadzie dwa - jest to list Alexa do Rosie oraz list trzydziestoletniej Katie do swojej matki. 

Czytelnik ma wrażenie, że coś przegapił, kiedy nie towarzyszy bohaterom podczas ich spotkań i wszystko dostaje z ich relacji do przyjaciół. Forma jest ciekawa, ale spowodowała, że książka ma za mało "emocjonalnego mięsa".

Cecelia Ahern, Love, Rosie/ Na końcu tęczy

Komentarze

  1. Czytałam "Love, Rosie" bardzo dawno temu, zrobiłam to po obejrzeniu filmu, co poskutkowało tym, że film podobał mi się bardziej. Przyznam się, że wtedy nie zauważyłam tego braku napięcia między bohaterami, może teraz moja opinia o książce byłaby inna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasze oczekiwania zmieniają się z wiekiem. Nie mogę też nie wziąć pod uwagę, że czytałam tę książkę zaraz po sentymentalnym powrocie do "Jesiennej miłości" Sparksa, która aż nadto gra na emocjach. Być może także dlatego "Love, Rosie" wypadła aż tak blado.

      Usuń

Prześlij komentarz