Próbuję sobie racjonalizować, że rok 2020 dla wielu osób, nie tylko dla mnie, zapisze się w pamięci jako rok, kiedy coś nie wyszło. W moim przypadku nie udał się duży projekt, nad którym pracowałam z różną intensywnością przez 6 lat z półroczną przerwą, która przypadła na końcówkę ciąży i pierwsze miesiące życia Ani.
Próbuję się nie wstydzić tej porażki, ale się wstydzę. Przed sobą i wszystkimi bliskimi.
Próbuję zatem reanimować blog, który prowadzę jeszcze dłużej niż trwał tamten projekt. Kiedy tak idę, a pod stopami szeleszczą mi liście, myślę, czego mogłabym jeszcze spróbować, żeby wyszło. I wszystkie pomysły, które przychodzą mi do głowy też mają długoterminowy charakter, a przecież to właśnie z nimi sobie nie radzę. Ogarniam sprinty, odpadam podczas maratonów.
Próbuję myśleć, że skoro zawsze coś pisałam i zawsze z pisaniem wiązałam swoją przyszłość, z pisaniem też wiążą się moje niewielkie doświadczenia zawodowe, to że wciąż mogę tworzyć. Treści. Zobaczymy.
Dzisiaj wróciłam na blog tworząc wpis na temat jednej z książek dziecięcych, której należą się oklaski. Mam nadzieję za jakiś czas opublikować wpis na temat tego, co mnie pociąga od jakichś piętnastu lat, czyli o intertektualizmach, tym razem na przykładzie powieści młodzieżowych.
Komentarze
Prześlij komentarz