Jakub Małecki po raz pierwszy - "Nikt nie idzie"

O Jakubie Małeckim dowiedziałam się z kanału Strefa Czytacza. Byłam niepocieszona faktem, że siedząc w książkach i analizach przegapiłam to, co wydarzyło się w ostatnich czasach w polskiej literaturze najnowszej, która zawsze była w centrum moich zainteresowań. Mamy wartego przeczytania autora, którego nazwisko słyszę pierwszy raz? Dlaczego nic o nim nie wiem? Hmmm... Czas to nadrobić.

Na pierwsze spotkanie wybrałam, nie wiem jeszcze, czy reprezentacyjny dla Jakuba Małeckiego, utwór Nikt nie idzie.

I co? W tym momencie jestem zachwycona. Przeplatające się historie młodych ludzi, którzy doświadczyli różnego typu straty, opisane z niezwykłą wrażliwością i oszczędnością, niejako bez słów, w moich oczach stawiają Małeckiemu wysoko poprzeczkę. Autor zachęcił mnie do tego, żeby sięgnąć po kolejne jego utwory. Dlatego uwielbiam dostęp do Legimi ;-).

Bohaterów osobowych, którzy "prowadzą" opowieść, jest trzech. Najbardziej charakterystyczny i najtrudniejszy w odbiorze, jest głęboko niepełnosprawny intelektualnie Klemens. Czytelnik zna jego rodziców, zna żal jego ojca i wycofywanie się matki. Samego Klemensa poznaje jednak, kiedy jest już dorosłym mężczyzną, wymagającym stałej opieki. Klemens wywołuje w czytelniku cały wachlarz emocji - współczucie i chęć dotarcia do niego na przemian z pokusą odrzucenia. Jest też jeden bohater bezosobowy, nadający książce specyficzny rys estetyczny. Tym bohaterem jest japońskość.

Olga i Igor to młodzi ludzie, złamani stratą. On - żyjący w cieniu historii swojego brata, ona - rozżalona tym, że nie spełnia oczekiwań rodziców, a wreszcie - próbująca pogodzić się sama z sobą, raniąc tym innych. Spotyka Klemensa, do którego ciągnie ją z nie do końca jasnych powodów. Chce mu pomóc, ale on tego nie chce, przynajmniej tak Olga interpretuje jego zachowanie. Próby porozumienia się z nim kończą się porażką. Nie wiadomo dlaczego Olga, tak intensywnie próbująca zrozumieć Klemensa, zamknęła się na relację z Igorem. Igor ma jakąś pasję, wydaje się bohaterem bardzo szczerym, prostolinijnym, jego myśli są "głośne". Inaczej jest z Olgą, której masochistyczna maniera zniechęca odbiorcę, ale też doskonale współgra z rytmem opowieści. Historii, która mówi o śmierci i przemijaniu w rytmie haiku, której środkiem wyrazu jest prostota i oszczędność. Cudowne otwarte zakończenie, które tej książce pasuje jak mało której, zostawia odbiorcę w stanie zawieszenia i każe zastanowić się nad kreacją własnej bańki, w której żyje. Jaka ona jest? Czy nie możemy (jak Klemens) czy może raczej nie chcemy z niej wyjść (jak Olga)? Czy może też najbliżej nam do Igora, który od czasu do czasu oddaje panowanie nad swoim życiem innej sile, by potem znów samostanowić?

PS. Książka Nikt nie idzie przez przypadek stała się znakiem pewnego końca, o którym już pisałam kilka dni temu. To naprawdę ironia losu, że pierwsza książka czytana po długiej przerwie akurat prezentuje bohatera, któremu nie udało się osiągnąć tego, co mnie, z podobnego zresztą powodu. Ba! Z takiego samego powodu. Igor został zjedzony przez japońską poezję, nie mógł więc pisać o niej doktoratu. Mnie zjadła proza, którą miałam analizować. Może to dlatego postać Igora jest mi aż tak bliska.

PS 2. Właśnie się dowiedziałam, że w sierpniowych "Książkach" jest opublikowany wywiad z Jakubem Małeckim. Czasopismo leży wciśnięte pomiędzy inne na regale, a ja jeszcze nie miałam czasu go otworzyć.

Jakub Małecki, Nikt nie idzie, wyd. SQN, Kraków 2018

Komentarze