To naprawdę miał być thriller? - "Mroczne jezioro" Sarah Bailey

Reklamowana jako thriller, ze świetnym, przyciągającym opisem wydawcy, książka Sarah Bailey mocno mnie rozczarowała. Ponad dość przeciętny kryminalny pomysł przebija się co prawda błyskotliwe połączenie wątku ofiary i kobiety prowadzącej śledztwo, ale to zdecydowanie za mało, by nazwać książkę thrillerem psychologicznym. Istnienie motywu mordercy i stworzenie powiązań z główną bohaterką, policjantką zresztą (drodzy Państwo, toż to klasyka), bez starań o stworzenie dusznej atmosfery, jeszcze thrillera nie czyni. Kto zatem wstydzi się kryminału? Autor czy wydawca?
Róże były symbolicznym podpisem mordercy
Wydaje się zatem, że to książka jedna z wielu, która nie zapadnie odbiorcy w pamięć, mimo dobrych zadatków. Problematyczna postać ofiary jest nakreślona dość pobieżnie i nie zdołała wzbudzić w odbiorcy niechęci. A być może powinna. Ponadto wysunę zarzut podstawowy dla tego typu literatury - zupełny brak zaskoczenia zakończeniem. Ba, nawet miejsce finałowej sceny było przewidywalne. Zabójca zaś, odkąd tylko pojawił się na kartach powieści, wydawał się każdym swoim gestem epatować nienawiścią i zaborczością. Na dobrą sprawę, w toku powieści nie pojawił się żaden inny kandydat na zabójcę. Nie oszukujmy się, nachalne wskazywanie na braci Rosalind, było tak popularnym i wręcz tanim chwytem, że zupełnie nie działa na pewnym poziomie literackim.
Wielotorowe prowadzenie narracji - podstawowej pierwszoosobowej, w której narratorem jest prowadząca śledztwo Gemma, bieżącej pochodzącej od różnych osób, oraz wstecznej, sięgającej do samobójstwa pewnego chłopaka tuż po zakończeniu szkoły średniej, jest dużym plusem i może nawet największą zaletą tej książki. Podobnie jak brak miejsca w tej wielogłosowości na głos samej ofiary, czyli tajemniczej i ambiwalentnej Rosalind, która najwyraźniej wzbudzała niezwykłe zainteresowanie obojga płci. Żałuję, że ten wątek nie został wzmocniony i dość szybko się urywa. To on miał szansę uformować bardziej krwiste i mniej jednoznaczne postaci.
Nie jestem przekonana co do całkowitego wybielenia postaci Gemmy. Odbiorca od początku czuje, że to dość żywa bohaterka, która nie jest czysta jak łza. Zdradza swojego partnera, nie chce uporządkować swojego życia uczuciowego, nie pogodziła się ze śmiercią Jacoba, czuje żal do zabitej Rose i oskarża ją o zło całego świata. Dodatkowo czuje wyrzuty sumienia po tym, co zrobiła, by rozdzielić Rosalind i Jacoba, choć czytelnik wie, że jest niewinna, bo ten listu nigdy nie przeczytał. Wydaje mi się, że takie działanie autorki zburzyło realność Gemmy i to, że mogła przykuwać uwagę, nawet jeśli była to uwaga negatywna. Gemma, zwłaszcza na początku książki, jest "jakaś". To główna narratorka, ale czytelnik jest wobec niej ostrożny, zwłaszcza, gdy na jaw wychodzi, że darzyła Rosalind wieloma uczuciami i zawsze była nią zafascynowana jako pod wieloma względami lepszą i jednocześnie niezwykle efemeryczną. Utrata tej ambiwalencji w połączeniu (znów klasyka!) z oczywistym ostrzeżeniem, jaki zabójca wysłał Gemmie sprawia, że powieść wiele traci na i tak już słabym napięciu.

Za książkę dziękuję wydawnictwu
Sarah Bailey, Mroczne jezioro, tłum. Joanna Sugiero, Editio, 2019.

Komentarze