Poezja powtarzalności - "Lilith" Mateusza Piotrowskiego

Debiutancki tomik Mateusza Piotrowskiego jest, jak sam Autor go nazywa, zbiorem tekstów powstałych w ciągu ostatnich kilku lat. Oddanie Lilith, mitologicznej postaci biblijnej (wiem, że to pleonazm, bo przecież cała Biblia jest mitologią) metatekstowej władzy nad tym zbiorem, nie pozostaje bez konsekwencji dla jego interpretacji. Stawia przecież pytania o przekonanie co do słuszności pierwszych decyzji. Czy te kolejne nie okażą się lepsze? Przecież nawet Bóg pomylił się, tworząc dla Adama pierwszą żonę.

Praktycznie nie czytam poezji. Jest to może o tyle ciekawe, że chyba jak każdy kiedyś pisałam i nawet miałam jakieś lokalne mikrosukcesy. Od tego czasu minęło jednak ponad 10 lat i zupełnie odsunęłam poszukiwania poetyckie. Poezja, w przeciwieństwie do prozy (którą zresztą też zarzuciłam, ale wciąż mam nadzieję, że tylko tymczasowo) przeraża mnie koniecznością poddania się ekshibicjonizmowi innego człowieka. Dlatego chyba wolałabym czytać prozę o tematyce wybranej przez Mateusza Piotrowskiego, niż to samo w wersji poetyckiej. Zwłaszcza że niektóre z rozwiązań werbalnych wybranych przez Autora wydają się mieć większy potencjał w prozie, gdzie nie zostałyby zmiażdżone poetycką mantrą. Mam tu na myśli choćby "zardzewiałą duszę miasta" (Sowy czy wróble, s. 70) "myśli (...) brzmią jak ujadanie bezpańskich psów" (Myśli sprzężone, s. 13) czy "nie jestem człowiekiem/ bo nie cierpię// tej rasy" (Obecny stan rzeczy, s. 75). Przy założonej oczywistości tematycznej zbioru takie drobiazgi wyróżniają się, ale wydaje mi się, że w prozie ich wydźwięk byłby silniejszy.
Zbiór Piotrowskiego stoi pod naporem wtórności przeżyć z jednej i rozstań z drugiej strony. O ile jestem w stanie zaakceptować to połączenie tematyczne utworów, to mam problem z brakiem porządku, jaki w tym tomie panuje. Autor nie prowadzi z odbiorcą żadnego dialogu, nie sugeruje toku myślowego, nie rozwija w żaden sposób podmiotu lirycznego, nie dzieli nawet utworów tematycznie, co wzmaga (być może założone) poczucie chaosu.
Kilkakrotne przeżywanie rozstania i związana z tym gorycz łączą się z goryczą natury filozoficznej, wynikającej z pesymistycznego oglądu na wtórność obcowania ze światem. Wydźwięk ten podkreśla powtarzalna kadencja kończąca utwory - każda puenta, każde podsumowanie jest takie właśnie "zamykające", przygnębiające i "na wydechu". Pewnym przejawem wdrożenia porządku jest utwór kończący zbiór, w którym Autor dokonuje poetyckiego samoujawnienia się, mówiąc "Jeżeli wydam ten tom...", jednak ważniejszym utworem podsumowującym jest z perspektywy odbiorcy wiersz poprzedzający zakończenie o kilka stron. W Zmierzchu bogów pobrzmiewa pomysł Miłosza z Piosenki o końcu świata, dość kreatywnie podjęty przez Autora, wskazującego na pokoleniowe przeżywanie końca świata, na pokoleniowość bogów/bożków i jednostkowość osobistych tragedii z jednej oraz na poczucie końca wszelkich idei z drugiej strony. 
Zbiór to sto stron myśli, które pozostawiają wrażenie przypadkowości tak pod względem rytmu, jak i innych poetyckich rozwiązań. Nie jestem przy tym pewna, czy Autor miał świadomość, jaki utwór, przez swoją inność formalną i pozytywność przeżyć może stać się dla odbiorcy takim tekstem wyróżniającym się tomiku, tekstem zdecydowanie zauważalnym i zapamiętywalnym. Przedostatni utwór, nieszczęściem swoim wydrukowany na lewej stronie rozkładówki (wiadomo, że żaden tekst pisany nie lubi znaleźć się po lewej stronie), jest zupełnie inny. Rytmiczny, uporządkowany, konkretny i wręcz muzyczny. Nagle widzimy zupełnie inny podmiot liryczny i inne możliwości literackie stojącego za nim Autora. Zagubiony młody mężczyzna w dekadenckim nastroju z poprzednich tekstów w utworze Niezachwiana moralność ukazuje się (bez związku z poprzedzającymi tekstami) jako pewny siebie, zdecydowany kochanek (klasyczny aż do przesady i to nie jest zarzut), który wreszcie czegoś chce i nie tylko ma coś do powiedzenia, ale rzeczywiście uzasadnia wykorzystanie poetyckiej formy:
Nie chcę być taktowny ani wyrozumiały
nie szukać wymówek i słów ostrożnie ważyć
Proszę upij się ze mną tej nocy
jakby jutro nie miało się zdarzyć (...)
(Niezachwiana moralność, s. 102)
Praktycznie wszystko, co przedtem to poetycki esej i to bardziej prozatorski niż liryczny. Nagle, w przedostatnim utworze poznajemy Autora z innej perspektywy i wydaje się, że takiego go chcemy - nie tylko układającego przekonujące konstatacje w swoim sąsiedztwie, ale mającego świadomość poetyckiego, jakże klasycznego rytmu i przewagi, jaką ten rytm może wypracować dla przekazywanej treści.

Za książkę dziękuję Autorowi.

Mateusz Piotrowski, Lilith, Liberum Verbum, 2018

Komentarze