Fanfic "Rebeki" czy harlequin o dziwacznej narracji?


Żal to było czytać. Wzbogacające to było jak wata cukrowa. Dno fabularne. Zastanawiam się zatem, dlaczego Mister w ogóle ujrzał jakiekolwiek inne niż czerwone światło w wydawnictwie. Jakimkolwiek. Aha, chyba wiem - bo w końcu napisała go rozpalająca zmysły kobiet E.L. James. I wszyscy liczyli na powtórkę fascynacji rodem z Greya. I zainteresowanie, bo to przecież już dobrze rozpoznawalne nazwisko.
Otóż nic z tych rzeczy. W skrócie - historia Kopciuszka z zarysem społecznego problemu, jakim jest handel ludźmi - problemu, który został w książce ominięty. Był jakiś pomysł fabularny, ale umarł nie wiadomo kiedy. Alessia ucieka do Wielkiej Brytanii, zostawiając za sobą Albanię (ukazaną jako zacofane społecznie państwo, które zatrzymało się w kwestiach praw kobiet w XIX wieku) i narzeczonego, za którego musi wyjść, bo taka jest wola jej ojca. Jednak jej ucieczka do Anglii okupiona jest doświadczeniem groźby, że zostanie prostytutką. Udaje jej się uciec - tym razem od zbirów, którzy przewozili dziewczęta w ciężarówce. Wiadomo, że miała okropną podróż, ale temat nie zostaje podjęty - podobnie jak relacja jej pieszej, kilkudniowej wędrówki do Londynu, gdzie miała zatrzymać się u znajomej swojej matki. To, co miało fabularnie ręce i nogi, zostało pominięte, bo objętość książki zajmuje romans Alessi z Maximem, spadkobiercą tytułu hrabiowskiego, który jest zaskoczony brzemieniem, jakie na niego spadło. Oczywiście Alessia jest jego sprzątaczką, a uciekając przez zbirami, którzy chcą dorwać dziewczynę, jadą do jednej z jego wielu uroczych posiadłości. Facet zakochuje się na zabój i goni dziewczynę, żeby się jej oświadczyć.
Lektura łatwa i lekka, ale niedająca odbiorcy żadnej przyjemności z czytania. Nie ukrywam, że osobiście tej przyjemności znalazłam sporo w cyku o Greyu, zwłaszcza w dopisanych częściach "oczami Christiana". Na taką właśnie przyjemność liczyłam tym razem. Nie mam tu na myśli scen erotycznych, ale budowania napięcia pomiędzy postaciami, fascynacji bohaterem literackim, huśtawek nastrojów (Grey jest bardzo hm... Rochesterowy), babskiego rozczulania się czułością bohaterów względem siebie, zaskoczenia nieprzewidywalnością akcji, (mam na myśli fabularne drobiazgi, całość akcji jest oczywista - mówimy w końcu o romansach) - nic z tych rzeczy. O Alessi wiemy niewiele, a postać Maxima jest prosta jak konstrukcja cepa. Próby zbudowania napięcia akcji są błyskawicznie rozładowywane, a czytelnik pozostaje z poczuciem straty czasu.
Zająć się muszę w tym momencie niesamowicie dziwaczną narracją. Interesującą, ale też obfitującą w konsekwencje. Jest dwutorowa - pierwszoosobowa, której nadawcą jest mężczyzna i trzecioosobowa - ale trudno nazwać ją klasyczną. Narrator trzecioosobowy wypowiada się jakoby stojąc obok Alessi, ale towarzyszy jej tylko w momentach, w których jej zachowanie wiąże się z osobą Maxima. To znaczy nie widzimy jej idącej do pracy, sprzątającej w innych domach, nie znamy jej relacji z Magdą, u której mieszka. Nie mamy retrospekcji z domu rodzinnego. Alessia miała być tą bardziej skrytą bohaterką. Czytelnicy, których irytowała "wewnętrzna bogini" i "czytająca Jane Eyre podświadomość" powinni się cieszyć - tego typu wynurzenia nie dochodzą do głosu.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że autorka pozostawiła sobie furtkę kontynuacji Mistera....
Jednak Mister ma też drugie oblicze, przeznaczone dla tych, którzy lubią intertekstualizmy. Nie chodzi tu tylko o muzykę klasyczną, ale o nawiązania tak jasne, jak jasne jest powiązanie Greya z Jane Eyre. Podczas lektury coś mi podszeptywało, że mam do czynienia z E.L. James, fanfikowym drapieżnikiem i uczepiłam się Kornwalii, z której pochodzi hrabia Maxim Trevelyan. I  teraz mały wtręt. Kiedy Christian Grey znajduje Anastasię śpiącą w bibliotece z Rebeką Daphne du Maurier na kolanach, stwierdza, że ma kolekcję pierwszych wydań książek tej autorki, bo rodzina jego dziadka (Trevelyana zresztą) pochodzi z Kornwalii. D. du Maurier pojawia się w Misterze, dając uważnemu czytelnikowi sygnał - jeśli nie czytałeś książek tej autorki, to coś ci umknie. W momencie lektury Mistera nie znałam jeszcze Rebeki, ale już to naprawiłam - wpis będzie niedługo. A skąd wiem, że chodzi o Rebekę? Maxim to imię arystokraty w obu tych powieściach. A w najnowszej ekranizacji jego rolę gra znany z Wojny i pokoju Alessio Boni - oj, chyba mamy inspirację dla imienia bohaterki Mistera. Nawiązań jest więcej, choć to oczywiście drobiazgi, ponieważ Rebeka jest świetnym thrillerem, a Mister fatalnie napisanym romansem.
Nad posiadłościami ciąży pamięć o niedawnym właścicielu biurek i sprzętów, który zginął w wypadku (co do którego jest tak dużo niejasności, że podejrzewać można samobójstwo lub udział kogoś jeszcze). Tyle że duch Rebeki jest straszny, a duch Kita (Christophera), zmarłego brata Maxima, no cóż... po prostu jest. Podobnie zarządczyni majątku po prostu odziedziczyła po pani Danvers zdrobnienie - mówi się na nią Danny - jest to jednak poczciwa, sympatyczna osoba. Maxim przywozi swoją wybrankę do posiadłości nad morzem, decyduje się na błyskawiczny ślub (choć w innym momencie fabularnym). Poza tym można kupić pocztówkę zarówno z Manderley de Wintera, jak i z posiadłością hrabiego Trevelyana. Inne drobiazgi fabularne zaczerpnięte z Rebeki to choćby pierwszy posiłek w posiadłości, który zostaje podany w bibliotece, pewne podobieństwo pomiędzy Alessią a drugą panią de Winter czy fakt, że Maxim jedzie identyfikować zwłoki samotnie.
Maxim u D. du Maurier jest postacią tajemniczą i złamaną wyrzutami sumienia (Alessio Boni jest w tej roli cudowny), jego fabularnym odpowiednikiem w powieści E.L. James powinna być wdowa po niedawno zmarłym Kicie, która jest antypatyczna. Czytelnik podejrzewa, że miała jakiś udział w śmierci swojego męża. Jednak, jak już pisałam - to, co byłoby fabularnie dobre w tej powieści, autorka przeznaczyła chyba na kolejne części, które - mam nadzieję, nigdy się nie ukażą. 

E.L. James, Mister, tłum. Dobosz V., Petecka-Jurek K., Kuczyńska-Szymala D., wyd. Sonia Draga, 2019.

Komentarze