A skądże to? Jakże to? czemu właśnie tak? - Nahacza „Osiem cztery”

Tytuł tego postu jest emanacją pewnej mieszanki estetycznej, która w ostatnich dniach rozgrywa się w mojej głowie. Po pierwsze: córka w przedszkolu uczy się Lokomotywy na przedstawienie dla rodziców, o którym teoretycznie nic nie wiemy, po drugie - jestem świeżo po lekturze pierwszej książki M. Nahacza (Osiem cztery*), której motywem przewodnim są upojenia alkoholowe i narkotyczne młodych, zbyt młodych ludzi. 
O Nahaczu dowiedziałam się niedawno. Umknął mojej uwadze, ponieważ popełnił samobójstwo zanim zainteresowałam się taką prozą, hm... brzydką. Kiedy zaś debiutował książką, o której mowa, byłam jeszcze gimnazjalistką, zafascynowana innością Domu dziennego, domu nocnego Olgi Tokarczuk. Innością, której jeszcze nie rozumiałam, ale która nakierowała mnie na to, co chcę czytać - eksperymenty.
Nie, Nahacz nie należy do tych autorów, po których sięga się dla przyjemności. Choć w perwersyjnym sposobie prezentacji świata jest jakiś masochistyczny akcent, polegający na kontrastach w języku. Kontrastach, które pokazują, że Nahacz umiał pisać, choć wybrał taką, a nie inną drogę artystyczną.
Ponoć był porównywany do Masłowskiej - przez wczesny debiut. Nie tylko wczesny debiut pisarski jest elementem łączącym te postaci. Tryb życia bohaterów w ich książkach (choć u D. Masłowskiej są to osoby jednak nieco starsze), wizje pijacko-narkotyczne, speluny, wymiociny i wulgaryzmy pokazują, że chyba jest popyt na opisy takich struktur społecznych, których znaczna część osób wolałaby nie zauważać. Trudno nie widzieć w tym perwersyjnych zapędów, bo jeśli ich nie ma wśród potencjalnych czytelników, to po co to pisać?
Wspominałam już kiedyś, że kiedy czytam książkę, która ma przydać się w mojej pracy, to najpierw staram się czytać ją zwyczajnie, a dopiero drugi raz - z ołówkiem w ręku. W przypadku Nahacza nie udało się to w takim stopniu, w jakim mam zwyczaj to robić. Po kilkunastu stronach ołówek trafił do ręki. Nie do końca wiem, czy to przez chęć uniknięcia ponownej lektury (choć bez tego się nie obędzie), czy raczej przez ryzyko, że jakaś myśl, jakiś fragment, może mi umknąć. Dlatego tę literacką miniaturę, niezwykle "gęstą", widzę przez pryzmat interesującej składni - założeniem było przecież sfotografowanie języka mówionego - i przez nadmiar wulgaryzmów. Nie jestem przeciwnikiem wyrazów wulgarnych i kolokwialnych w literaturze, jednak wydaje mi się, że język daje dużo więcej możliwości wyrażenia ekspresji niż tylko przez wulgaryzmy, których użycie nie tylko ulega liberalizacji, ale też przesunięcie ich zastosowań sprawia, że dokonuje się ich dewaluacja. To nie jest przyjemne dla czytelnika - tak, jak nie jest to przyjemne dla osoby postronnej, słuchającej języka marginesu.
Co do fabuły - grupa chłopców wybiera się na imprezę z okazji 18. urodzin kolegi. Wizje narkotyczne - zwiększone i przyspieszone tempo wydarzeń, nadmiar doznań wizualnych i emocjonalnych, mieszają się z tym, co realne. To dobry tekst - oddający pewną specyfikę, którego narrator potrafi posługiwać się różnymi stylami, choć rzadko to czyni, wybierając ten, który ma według niego chyba najwięcej walorów mimetycznych. Na koniec piękny opis wschodu słońca. Niesamowity o tyle, że wschód jest nie tylko pokazany jako przełom, ale także jako znak piękna samego w sobie. To przeżycie, połączone z upojeniem alkoholowym chłopców, jest naprawdę czymś wyjątkowym i zaskakującym w tej książce. A o zaskoczenie czytelnika chyba w tym wszystkim chodzi.

* Tytuł jest metonimią rocznika pisarza, który urodził się w 1984 roku.

PS. Zdjęcie okładki dodam, gdy będę miała w domu jakieś pieczarki lub inne grzyby ;-)

Mirosław Nahacz, Osiem cztery, Czarne, 2009.

Komentarze