Dreszcz niepokoju: „Skradzione dziecko” Sanjidy Kay – recenzja przedpremierowa


Czasem mam wrażenie, że autorzy obyczajówek chcą zmieścić w powieściach za dużo – wiele wątków, zróżnicowane postacie, połączenie kilku konwencji pisarskich. W powieści Sanjidy Kay trochę tego jest: dramat rodzinny z elementami thrillera – obsesja, porwanie i celowe otrucie, niejednoznaczni bohaterowie, wątki związane ze sztuką i piękne, ale jakże niepokojące pobliskie wrzosowisko. I, mimo tych różnych form wyrazu, to wszystko dobrze z sobą współgra – dlatego, że powieść jest praktycznie dwuwątkowa – jest wątek dziecięcy (porwanie Evie) i wątek romansu pierwszoosobowej narratorki z tajemniczym Harrisem/Harisem. Wątki na tyle pasujące do siebie, że czytelnik od razu widzi w Harrisie kandydata na porywacza.
Pomysł autorki z przesunięciem tożsamości porywacza – z ojca na matkę – okazał się trafiony i skutecznie mylący nie tylko policję, ale także czytelnika. Jednak przy założeniu, że nie mamy do czynienia z prozą naturalistyczną (bo informacje na temat wyglądu bohaterów są pobieżne), to jeśli już pojawiają się szczegółowe określenia dotyczące fizycznych cech postaci, są one znaczące. Skoro więc czytelnik dysponuje wiedzą o wyglądzie Hanny, nauczycielki, postaci drugorzędnej z punktu widzenia akcji (oczywiście do momentu, kiedy okazuje się, że to ona stoi za porwaniem): „Ma zielone oczy”, łączy ten fakt z kolejnymi wydarzeniami. Plus dla autorki, że nie odsłoniła wszystkiego od razu i przez większą część powieści wydaje się, że to Hanna i Harris są rodzicami Evie, działającymi w zmowie, żeby odzyskać odebrane kilka lat temu dziecko.
Minusem książki jest na pewno brak budowania więzi z bohaterami. O ile na początku wydaje się, że to główna bohaterka, Zoe, będzie taką osobą, to szybko okazuje się, że to nie jest bohaterka idealna - uciekająca w romans, lekceważąca nową sukienkę córki (nie wyobrażam sobie, że moje siedmioletnie dziecko ma na sobie ubranie, którego wcześniej nie widziałam), sprawiająca wrażenie bardziej zainteresowanej własnymi ambicjami artystycznymi niż dziećmi. Ollie, jej mąż, w ogóle żyje we własnym świecie - pracy lub romansu, co nie zostało wyjaśnione. Gdyby czytelnik dostał takiego standardowego bohatera, którego lubi, książka pewnie wywołałaby więcej emocji.
Książka jest dobra, nieźle skonstruowana i nieprzegadana, co jest ważne, biorąc pod uwagę nierzadkie „przegadanie” obyczajówek. Natomiast jeśli ktoś spodziewałby się łez wzruszenia, to może być zawiedziony – choć pojawi się podczas lektury dreszcz niepokoju. Z drugiej strony nie jestem pewna, czy przynależność gatunkowa tej książki do thrillerów, o której mówi autorka na swoim blogu, nie jest przesadzona (http://www.sanjida.co.uk/about-2/). W końcu kiedy myślimy o thrillerze psychologicznym, którym książkę nazywa Kay, mamy na myśli dużo większy zasób strachu i emocji, niż oferuje nam autorka. 
Jeszcze jedna uwaga co do polskiego wydania - piękna okładka, otwierająca interpretacje i przykuwająca uwagę kolorystyką, tak różna od oryginalnej, na której narzuca się to, że dziewczynka odchodzi z mężczyzną. Zwracam uwagę na takie rzeczy i czułabym się oszukana.


Premiera książki: 24.04.2019

Za książkę dziękuję wydawnictwu

 Sanjida Kay, Skradzione dziecko, tłum. Hanna Pustuła-Lewicka, wyd. WAB

Komentarze