Książka Stacha Szulista zapowiadała się dobrze. Nie wiem
jednak, po co usilne przyklejanie jej wartościującej łatki literatury kobiecej –
kto się takiego typu spodziewa, ten się zawiedzie. Autor w zapowiedzi
udzielonej mi drogą e-mailową twierdził, że jego proza nie jest eksperymentem.
Jednak połączenie monologu wewnętrznego z nielicznymi dialogami, w nietypowym zapisie – zupełnym standardem literatury obyczajowej nie jest.
Jednak połączenie monologu wewnętrznego z nielicznymi dialogami, w nietypowym zapisie – zupełnym standardem literatury obyczajowej nie jest.
Ciągnąca się fabuła, którą trudno nawet nazwać akcją,
przetykana jedynie obecnością żywiołowej Celiny, koleżanki głównej bohaterki, to
materiał trudny do oceny. Główna bohaterka nie wzbudza sympatii, pozostali
członkowie rodziny – podobnie. Brak emocjonalnego punktu zaczepienia dyskwalifikuje
tę książkę jako przedstawicielkę powieści kobiecej. Celina, która mogłaby
ratować akcję i wprowadzić do niej życie, jest przez Ewę ignorowana.
Pomysł na tę powieść jest trudno uchwytny przez zdecydowaną
większość jej objętości – historia rozpadającego się małżeństwa z
nieuzasadnionymi fabularnie antyklerykalnymi wtrętami nie jest porywająca.
Całość ratuje końcówka – pamiętnik zmarłego ojca głównej bohaterki, z którego
Ewa dowiaduje się wiele o przeszłości swojej i swojej matki, a następnie
tytułowy list z Limbaži, który nakazuje owdowiałej matce jechać w poszukiwaniu
miłości. I dopiero ta końcówka powieści – dobrze napisana, jakby pod wpływem odmiennej
mocy twórczej, z pomysłem – klasycznym, miłosnym, nawet wzruszającym, dobrze
usytuowanym w lekkim odcieniu kiczu, ale jeszcze z zachowaniem zdrowego
rozsądku, jest tym, czego odbiorca mógł się spodziewać od początku.
Kolejna sprawa opis na okładce – zamiast zachęcać do
przeczytania, jest streszczeniem zdecydowanej większości książki – tytułowy
list, który nakazuje bohaterkom jechać na Łotwę w poszukiwaniu starej miłości,
pojawia się przecież na samym końcu książki. Objętościowa większość powieści
jest prawie pozbawiona fabuły, lub inaczej – niepotrzebnie rozciągnięta
fabularnie, by ostatni fragment, w którym realnie coś się dzieje, jest jakby
streszczony, pisany w pośpiechu, choć niezaprzeczalnie to właśnie końcówka – z częściowo
otwartym zakończeniem, spokojna, bez hurraoptymistycznego happy endu, jest
mocną stroną książki.
Mam wrażenie, że autor chciał stworzyć książkę, czerpiąc z
wydarzeń zwykłych ludzi, zwykłego życia i zwykłości w ogóle. To jednak trochę
za mało, żeby rzecz dało się czytać. List zmienia nie tylko życie bohaterów,
ale też kolokwialnie – dobrze robi tej książce.
Stach Szulist, List z Limbaži, Poligraf, 2018
Stach Szulist, List z Limbaži, Poligraf, 2018
Komentarze
Prześlij komentarz