Czerwony notes Sofii Lundberg to powieść, która zapowiadała
się naprawdę dobrze. Lubiana przez czytelników retrospekcja, tym bardziej w
wydaniu wspomnień starszej, samotnej pani, wydawać by się mogła przepisem na
sukces. Coś jednak w drugiej części powieści zaczęło się psuć i sprawiło, że
czuję masochistyczny niedosyt.
![]() | |
... i jeszcze ta okładka, brr... |
Doris snuje swoją autobiografię w nietypowy sposób – poprzez
pryzmat ludzi, których spotkała w życiu, i których nazwiska wykreślała w
tytułowym notesie z kontaktami. Efekt jest świetny i melancholijny zarazem –
pożegnała w swoim ponaddziewięćdziesięcioletnim życiu mnóstwo osób, które wywarły
piętno na niej samej. Każdy, kogo nazwisko pojawia się na kartach powieści jako
swoisty tytuł jednego z jej rozdziałów, musi umrzeć. Życie Doris okazuje się
więc pasmem świadectw śmierci. Zabieg mocny i udany jednocześnie.
Wzruszenia, o których zapewnia czytelnika wydawca,
występują, a jakże. Życie doświadczało główną bohaterkę od samego początku,
kiedy jako dziewczynka, doświadczyła śmierci swojego ojca. To od niego
otrzymała notes, będący przyczynkiem do całej historii. Jego nazwisko i numer
telefonu do pracy był pierwszym wpisem i jednocześnie pierwszym skreślonym
kontaktem. Jednak to odesłanie starszej córki przez matkę do pracy, wiążące się
z przerwaniem edukacji, oraz poczucie porzucenia, jakiego doznała jako
nastolatka, zaważyło na jej losach. Czytelnik spodziewa się zatem losu
całkowicie zniszczonego, doświadczonego wojną, niezrozumiałym zakończeniem
związku, śmiercią kolejnych bliskich osób. Nie jest to oczekiwanie
nieuzasadnione. Wszystko do tego prowadzi – że książka ma być istnym
czytelniczym bólem i łzami. Skoro łzy pojawiają się na początku fabuły, to można się tego spodziewać także później. I tu zawód - później wzruszeń brak, więcej w tym wszystkim chłodnej kalkulacji.
Doris jest kobietą, która potrafiła walczyć. W swoim życiu
kilka razy musiała odnaleźć się w obcym miejscu, skazana na siebie. I dawała
radę. Doświadczenia zahartowały ją na tyle, że w poszukiwaniu własnego
szczęścia była w stanie zostawić dziecko swojej zmarłej siostry. Nie chciała
poświęcać swojego życia dla istoty, wobec której nie żywiła rodzicielskich uczuć.
To jeden z bardziej zaskakujących momentów powieści. Wyrzuty sumienia
pozostały, ale realnie uwolniła się od brzemienia.
Kiedy okazuje się, że sama jest w ciąży, będącej wynikiem
relacji seksualnej, do której była zmuszona, czytelnik ma wrażenie, że to
niechciane dziecko będzie kolejnym załamaniem jej życia. I chyba takie było
założenie autorki. Założenie, z którego sama Lundberg jakby się wycofała,
najwyraźniej przez rozrastającą się objętość powieści (oczywiście jak na
założenia objętości większości tytułów kobiecych). Dziecko umiera podczas
porodu. Doris znów jest wolna. I po latach może próbować wrócić do rodzinnej
Szwecji.
Całe jej życie mija naznaczone piętnem miłości, za którą
podążała, i która cały czas wymykała jej się z rąk. Nagłe zniknięcie mężczyzny
i równie nagłe odnowienie kontaktu, aż wreszcie pogodzenie się z tym, że nigdy
nie będą razem. Spotykanie się, mijanie, oczekiwanie, zawód i tak dalej. Wątek
nieco Mitchellowski, masochistyczny i przyjemny zarazem, bo daleki od kiczu. Z
niezrozumiałych dla mnie przyczyn autorka zdecydowała się jednak, żeby jej
bohaterka przed śmiercią skontaktowała się ze swoim Allanem za pośrednictwem
Skype’a. Żeby usłyszeć, że on ją pamięta i że spędził lata, uciekając przed
uczuciem, które mogło mu pokrzyżować życie. Straszne, prawda? Zabieg literacki wyjęty
z taniego romansidła sprawia, że książka po prostu traci na wartości. I dlatego
jestem tym Czerwonym notesem zawiedziona.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu

Sofia Lundberg, Czerwony notes, tłum. Ewa Wojciechowska, W.A.B.,
Warszawa 2018
Świetna recenzja, wiadomo teraz co omijać :)
OdpowiedzUsuńFakt, omijać. Końcowy kicz niszczy 3/4 dobrej książki.
Usuń