Przyznaję, że nie spodziewałam się tak dobrej książki.
Radość z czytania była zatem tym większa. Literacka rzeczywistość Oblubienic wojny przerosła moje
oczekiwania, sugerując porównanie (wypadające całkiem dobrze) z książką o
kobietach w czasie wojny secesyjnej, z Przeminęło
z wiatrem Margaret Mitchell.

Te wszystkie kobiety trafiają do Crowmarsh Priors – jednej z
wielu wiosek, w których podczas wojny angielski rząd umieszczał dzieci
ewakuowane z Londynu. Alice mieszkała tam od zawsze, Evangeline przyjechała po
ślubie z Richardem, nastoletnia Elsie, której nie obejmował obowiązek
ewakuacji, trafiła tam, by uczyć się bycia służącą. Tanni natomiast została
zakwaterowana ze swoim kilkumiesięcznym synkiem w domu Evangeline, a Frances
przysłał na wieś jej ojciec. Na początku nic nie wskazuje, że te pięć kobiet
może połączyć głęboka przyjaźń. Kobiety chcą walczyć, angażują się w działania
Land Army, Frances pragnie robić coś więcej niż uprawiać ogródek, wkrótce
dostaje się do wywiadu wojskowego. Układają sobie życie, rodzą dzieci,
rozwijają swoje umiejętności. Podejmują się trudnych wyzwań, tracą bliskich.
Żadna z nich nie ma rodziny w pełnym znaczeniu tego słowa, dlatego w końcu
stają się dla siebie rodziną, nawet jeśli Alice stoi nieco z boku, najbardziej
chłodno ocenia pomysły i sztywno stosuje prawo, to w końcu zyskuje coś z
szaleństwa Evangeline i przebojowości Frances.
Oblubienice wojny to książka kobieca w takim znaczeniu, jak
kobiece jest Przeminęło z wiatrem.
Działania wojenne się toczą, na świecie dzieją się okrucieństwa, przytoczone są
opisy działania obozu w Oświęcimiu oraz wywołujące ciarki na plecach relacje z
bombardowania Londynu. Wojna jest jednak w tej książce widziana oczami kobiet –
tych, które musiały przejąć męskie role (pomocnic przy odgruzowywaniu i
wydobywaniu ofiar, czy, na wsi – myśliwych i rolników) i tych, które próbują
mimo wojny żyć: wychodzą za mąż, rodzą dzieci, szyją wyprawki niemowlęce, a
także stroją się na spotkania ze swoimi mężczyznami. Za symbol ich przyjaźni
można uznać przekazywany sobie, z błyskiem porozumienia w oku, na takie
szczególne okazje peniuar. Trzymająca w napięciu narracja drugiej połowy książki
sprawia, że nawet jeśli początek powieści wydał się blady, całość wypada bardzo
dobrze. To książka pełna ludzkich dramatów, ale nie jest wyciskaczem łez.
Książka, która mówi o potrzebie miłości i przyjaźni, ale nie wykorzystuje
cukierkowo słodkich tonów. Literatura stworzona, by przy niej po prostu
odpocząć bez poczucia straty czasu.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu
Helen Bryan, Oblubienice wojny, tłum. Olga Kwiecień, Editio
2016
Komentarze
Prześlij komentarz