Bajeczne, czyli jakie? Przedhistoryczne, legendarne, spowite
oparami ognisk, nieprawdopodobne i niemożliwe do ścisłego zrekonstruowania. To,
co bajeczne, tworzy utrzymujące się wiele stuleci mity. Wyparte przez
chrześcijańskich dziejopisów, przetrwało w świadomości słowiańskiej (w
przypadku Polaków) i zabobonach.
Moje pierwsze spotkanie z Waldemarem Łysiakiem okazało się
mniej szczęśliwe, niż się spodziewałam.
Moje nadzieje na kontakt z tekstem pełnym niezwykłych mitologii, wyjaśniającym historię w sposób słowiańsko niesamowity, autor pogrzebał bardzo szybko. Dla niego „bajeczne” owszem, oznacza „przedmieszkowe” (w książce zapisywane jako „przedMieszkowe”, podobnie jak „praPolska”), jednak autor odrzuca alternatywne wersje dziejów, które nie spotkały się z uznaniem większości historyków (z jednym wyjątkiem, o którym jeszcze wspomnę). Wykpiwa nie tylko tych badaczy, którzy wprost bajecznie twierdzą, że u zarania Polski leży najazd wikingów, ale także swoich najmłodszych odbiorców:
Moje nadzieje na kontakt z tekstem pełnym niezwykłych mitologii, wyjaśniającym historię w sposób słowiańsko niesamowity, autor pogrzebał bardzo szybko. Dla niego „bajeczne” owszem, oznacza „przedmieszkowe” (w książce zapisywane jako „przedMieszkowe”, podobnie jak „praPolska”), jednak autor odrzuca alternatywne wersje dziejów, które nie spotkały się z uznaniem większości historyków (z jednym wyjątkiem, o którym jeszcze wspomnę). Wykpiwa nie tylko tych badaczy, którzy wprost bajecznie twierdzą, że u zarania Polski leży najazd wikingów, ale także swoich najmłodszych odbiorców:
„imiona Lecha, Kraka, Wandy, Popiela czy Piasta są znane nawet dzieciom (niektórym – rozwój cywilizacji cybernetycznej oraz sieciowej/internetowej zabija erudycję nawet szczątkową)” s. 7;
„Dzisiaj Siemowit Waleczny nie grzeje już serc Polaków (zwłaszcza internetowej generacji Polaków), lecz aż do wieku XVIII był wspominany czule. Co zaświadcza śpiewnik historyczny z końca XVI wieku” s. 242.
Po tym drugim fragmencie następuje przytoczenie strofy pieśni o Siemowicie. Czy tylko mnie coś niepokoi w tych cytatach? Pomijając stosunek autora do Internetu, który w oczach autora ogranicza się do portali społecznościowych i gier sieciowych, widzę tu pewną niekonsekwencję. Dlaczego historyczny śpiewnik, wydany w XVI wieku, pewnie jako próba utrwalenia w druku ustnych przekazów na temat dziejów Polski, śpiewnik z tekstami już niekoniecznie popularnymi w renesansie, ma zaświadczać o żywości wspomnienia Siemowita w wieku XVIII? Nie rozumiem, ale to może kontakt z internetem i prowadzenie blogu zabiło u mnie erudycję nawet szczątkową.
![]() | |
W. Łysiak (http://www.rp.pl/galeria/766446,888824.html) |
Autor usilnie chce nadać pradziejom państwa polskiego rysy
historyczne w pełnym znaczeniu tego słowa, mimo praktycznego braku źródeł. Z
domysłów wysuwa to, co mogą potwierdzić nie tylko Gall Anonim, uznający, że nie
warto pisać o bałwochwalcach, ale także kronikarze np. niemieccy. Rozumiem ten
zamysł, jednak nie rozumiem w takim razie bajeczności
w tytule książki. Całość jest ciekawa, choć, jeśli o mnie chodzi, nazbyt
przesycona reprodukcjami wizerunków władców (w niektórych momentach książki są
to nawet kilkustronicowe wkładki, przydatne osobom, które szukają takich
grafik, do których dostęp jest pewnie ograniczony, ale przeszkadzające zwykłym
czytelnikom). Nie jestem fanką książek historycznych, a za takie należałoby
uznać kompendium Łysiaka o władcach przedchrześcijańskich, nie znam też jeszcze
innych książek autora, stąd więc może nieprzystawanie moich oczekiwań do
lektury.
Są jednak na koniec książki dwa rozdziały, które spełniają
moje oczekiwania. Pierwszy z nich dotyczy dziejów swastyki jako słowiańskiego
(i nie tylko) symbolu szczęścia, obecnego w wierzeniach pogańskich, a także
wykorzystywanego przez pierwszych chrześcijan. Łysiak postuluje, by odebrać monopol
na swastykę nazistom i przestać się jej bać, ponieważ w samym jej znaczeniu nie
ma nic strasznego. Jako przykład paraliżującego lęku przed swastyką po II wojnie
światowej, czyli po jej demonizacji, podaje pominięcie hasła „swastyka” w
trzynastotomowej Wielkiej Encyklopedii
PWN z lat 1962-1970. Kolejny rozdział, który pozytywnie zwrócił moją uwagę,
to dzieje zapomnienia Bolesława Mieszkowica, pierwszego syna Mieszka II. Łysiak
porzuca swoją wcześniejszą niechęć do podawania informacji niespełniających
walorów historycznych i mówi o Bolesławie z pełnym przekonaniem o jego
istnieniu, podając także pewne dowody o znaczeniu naukowym (np. datę śmierci
jakiegoś Bolesława, prawdopodobnie rzeczonego, w kronikach). Powodem, dla
którego został zapomniany, a za pierwszego syna Mieszka II uważa się Kazimierza
Odnowiciela, miała być rzekoma skłonność Bolesława do bożków słowiańskich lub
to, że nie pochodził z prawego łoża.
Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że Polaków dzieje bajeczne jest słabą książką. Może po prostu zawieść
tych, którzy chcieli w niej znaleźć słowiańską baśniowość, a nie wyłuskiwanie faktów
i śledzenie tropów w zachowanych kronikach. Irytować może też przy otoczce baśniowości, odrzucanie i wykpiwanie
mitu oraz alternatywnych wizji świata. Czy to, co robi Łysiak, bagatelizując te
historyczne „odnogi”, nie jest działaniem podobnym do tego, którego dopuścił
się Gall Anonim twierdząc, że nie warto pisać o dziejach przed Mieszkiem,
ponieważ jako niechrześcijańskie, nie należy ich rozpamiętywać?
Waldemar Łysiak, Polaków
dzieje bajeczne, wyd. Nobilis, Warszawa 2014 (cytaty pochodzą z tego wydania)
Opinia książki bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka – kwiecień: zwierzak
Komentarze
Prześlij komentarz