
Być może wynika to z pobieżności, jaką narzucił sobie Tomasz
Jastrun, mieszcząc na 300 stronach 29 utworów. Najbardziej przeszkadzało mi w
nich bardzo jednokierunkowe spojrzenie na ich przewodni temat. Stosunki płciowe
są tu pokazane najczęściej jako zdrada, sfera niespełnienia lub aktywności,
która nie ma oparcia w sferze uczuciowości. Powracające jak motyw muzyczny w Bolero Ravela elementy są męczące, a
całość przygnębiająca brakiem jakiejś wyraźniejszej iskry. Delikatny język,
spora doza łagodności werbalnej kłóci się z brutalnością i łamaniem barier, o
których miały opowiadać te miniatury. Owszem, poruszenie tematu perwersji na
polskim gruncie, nie tylko współcześnie, ale także w minionym systemie, jest
jakąś wartością dodaną. Jednak według mnie te opowiadania są za mało erotyczne,
by traktować je wyłącznie jako takie, i za mało refleksyjne, by szukać w nich
głębszego dna. Jest to tekst, który po prostu jest, a niewiele wnosi. Coś, co
najbardziej przeszkadzało mi w lekturze już mniej więcej po trzecim utworze, to
nagły, pozbawiony szczególnie wyraźnej puenty, koniec większości opowiadań.
Taki spadek od punktu kulminacyjnego, który w żadnym wypadku nie jest szokujący,
do poziomu poniżej zera. I właśnie ten spadek wywołuje uczucie zemdlenia prozą
Jastruna. I pozostawia poczucie miałkości.
Być może każde z tych opowiadań, gdybym przeczytała je w
oderwaniu od siebie, osobno, wywołałyby lepsze wrażenie. Elementy zaskakujące
przecież w nich istnieją. Tyle że w całości tworzą pewien constans. Wyróżnia
się wśród nich nieznacznie chyba tylko Noc,
opowiadanie, którego akcja dzieje się w noc wprowadzenia stanu wojennego. Może
właśnie dlatego, że oprócz kontekstu zdrady małżeńskiej, ma wyraźną wartość
dodatkową – obrazek z tamtego okresu.
Tomasz Jastrun, Gorący
lód, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 2007
Komentarze
Prześlij komentarz