Nie ukrywam, że po
tę książkę sięgnęłam z obowiązku przeczytania jej na zajęcia. Kilka lat temu
przeczytałam Grę w klasy Cortázara i
ta argentyńska powieść skutecznie zraziła mnie do kręgu literatury
iberoamerykańskiej. O Stu latach
samotności słyszałam wcześniej wiele bardzo różnych opinii. I jak było?
Zaskakująco fajnie.
Jeśli chodzi o
narratora – całkowita prostota obiektywnego trzecioosobowego sprawozdawcy.
Dzięki niemu czytelnik, już przyzwyczajony do elementów fantastycznych, nie od
razu spostrzega, jak dziwaczna jest rzeczywistość bohaterów. Cyganie mają
latający dywan, więc nikogo nie dziwi wiele lat później latający balon. Piękna
dziewczyna, która niosła z sobą śmierć, wstępuje do nieba, porywając
prześcieradła, których strata jest bardziej dotkliwa niż magiczne porwanie
Remedios. A czy to normalne, że Urszula i Pilar Ternera żyją ponad 140 lat?
Nie, w tej powieści jest to całkiem oczywiste. Tutaj warto wspomnieć, że
wniebowstąpienie i długowieczność to nie jedyne motywy biblijne, które zostały
wykorzystane w powieści. Cała fabuła obfituje w głębokie nawiązania do
najważniejszego dzieła chrześcijaństwa. Exodus i założenie miasta, potop, syn
marnotrawny czy plagi egipskie to tylko niektóre z tych. Do tego dodać należy
mitologizację przestrzeni. Unikający śmierci bohater jest jak mityczny heros,
inny miał tyle dzieci, z iloma kobietami spał, wróżąca z kart Pilar jest jak
indiańska szamanka, a Remedios jak syrena, która wabi mężczyzn i ich zabija.
Fatum kazirodztwa, które ciąży na rodzie Buendia narzuca jednoznaczne
skojarzenia z Królem Edypem.
Powtarzanie imion
bohaterów w siedmiu pokoleniach, które poznaje czytelnik, nie ułatwia odbiorcy
ogarnięcia wszystkich koligacji rodzinnych. Nie to jest jednak celem.
Przenikają się charaktery pradziadów i prawnuków, powtarzają zajęcia, a nawet
kochanki.
Akcja powieści
dzieje się w fikcyjnym mieście Macondo, które czytelnik zna od początku do
końca. Od rozbicia pierwszych namiotów do zagłady, jaką ostatecznie przyniosło
spełnienie się fatum narodzin dziecka ze świńskim ogonem. To zamknięty świat,
który jest niechętny kontaktom z zewnątrz. Ludzie obawiają się zmian i nie
przywiązują wagi do tego, co dzieje się poza jego granicami. Konstrukcja
miejsca, które istnieje jakby poza rzeczywistością, przywodzi na myśl inne
odosobnione miasteczko – Prawiek z powieści Tokarczuk. I chociaż w powieści Márqueza znajdują swoje odbicie wydarzenia w
Kolumbii – wojna, rewolucja, dociera kolej żelazna – to wszystko to jest mniej
ważne niż saga rodziny samotników. Dlaczego samotników?
Wielu z Buendiów
najlepiej czuło się w swoim własnym towarzystwie. Amaranta nigdy nie wyszła za
mąż, a seniorka rodu, pogrążona w ciemności utraty wzroku, stała się zabawką
dzieci. Mężczyźni zdradzają swoje żony, inni zatapiają się w naukowych lub
pseudonaukowych przedsięwzięciach. To dom, w którym brakuje współpracy i
rozmowy. Każdy jest skazany na siebie. Stąd też wynikają popełniane błędy,
zmierzające do ostatecznej klęski.
Czas trwania
powieści, jak sugeruje sam tytuł, to sto lat. Jednak czytelnik ma wrażenie, że
ta liczba w tytule jest uproszczeniem, bo przecież Pilar umiera w wieku 145 lat,
a jest obecna w powieści na początku jako dwudziestolatka, przebywająca z
rodziną podróż zwieńczoną założeniem Macondo. Kiedy rozpoczyna się jej romans z
Jose Arcadiem, jest już opisywana jako „zwiędła” kobieta. Jednak należy wziąć pod
uwagę, że w tej powieści niewiele jest dosłowności. Samotne miasteczko założone
gdzieś, wśród moczarów, także ma być metaforą czegoś większego. To przecież
historia ludzkości w miniaturze, ludzkości, w której każdy z każdym jest w
pewien sposób z sobą spokrewniony.
Gabriel Garcia Márquez,
Sto lat samotności, tłum. Grażyna
Grudzińska i Kalina Wojciechowska, Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa
2002
To nie Amaranta utraciła wzrok, tylko Urszula.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że Urszula, czyli seniorka rodu - Amaranta nią przecież nie była ;-)
Usuń