
Czytelnik widzi przemianę Elizy z prostej
dziewczyny sprzedającej kwiaty w pannę przykuwającą uwagę wszystkich bywalców
londyńskich salonów. Narrator, który wypowiada się w zakończeniu
dramatu/powieści, twierdzi jednak wprost:
ta przemiana jest niemożliwa.
Czytelnik rozumie, że pan Higgins, będący tutaj Pigmalionem, nie mógł stworzyć
doskonałego dzieła ze skażonego materiału, w jakim odbywało się to metaforyczne
rzeźbienie. Dziewczyna wykreowana przez Higginsa ponadto wcale nie chce być ze
swoim Pigmalionem, jak chciała tego ożywiona przez Afrodytę mitologiczna
Galatea. Eliza nie jest ożywionym posągiem, a Higgins nie jest rozpaczliwie
zakochanym twórcą. Zależność, jaka wytworzyła się między Elizą-uczennicą a
nauczycielem poprawnej wymowy jest oparta raczej na ich wybuchowości,
skłonności do obrażania się nawzajem, a nie na wypowiedzianym, uświadomionym
uczuciu. Higgins-Pigmalion pomógł Elizie i, jak twierdzi narrator, pomoże jej
jeszcze nie raz, ale, uwięziony w uwielbieniu swojej matki, na widzi w żadnej
kobiecie partnerki dla siebie.
Formuła utworu: coś
pomiędzy prozą a dziełem scenicznym, pozwoliła autorowi w interesujący dla
czytelnika sposób przerzucić wszelkie komentarze i wprowadzenia na – bardzo
ważny w Pigmalionie – język
bohaterów, bez jednoczesnej rezygnacji z odnarratorskiej oceny bohaterów czy
odkrycia przed czytelnikiem powiązań między szczegółami akcji.
Komentarze
Prześlij komentarz