Zacznę od tego, że książka bardzo mi się podobała. Skończyłam
ją czytać któregoś dnia po 2. w nocy, decydując się na trzy godziny snu (córka
budzi się między 5. a 6. rano). Fabuła (uwaga, będzie spoiler) jest bardzo
wciągająca, ale miałam wątpliwości, dla kogo, dla jakiej grupy, książka została
napisana.
Pierwsza część książki ma bardzo młodzieżową fabułę, taką
dla starszych nastolatek. Druga – jest dramatem ludzi, którym umarło dziecko.
Mnie osobiście książkę czytało się dobrze z co najmniej trzech powodów:
- jestem przed trzydziestką, więc dosyć dobrze jeszcze
pamiętam, jak zachowuje się i myśli siedemnastolatka
- mam małe dziecko, więc druga część powieści była
zdecydowanie skierowana do takich kobiet jak ja (przyznaję, płakałam jak bóbr)
- czytam książki skierowane do różnych grup odbiorców, więc
nie miałam problemu z przestawieniem się na tryb czytelniczy nastolatki, po to,
by później czytać książkę już jako Magda Nowakowska (nie blogerka, nie
wyimaginowana nastolatka i nie badacz literatury, po prostu ja).
Po lekturze Oblubienic
wojny spodziewałam się, że Wydawnictwo Editio nie przysłało mi byle czego.
Naprawdę nie zawiodłam się, jest tylko jedno (jeszcze jedno) „ale”. Powieść
jest komunikowana hasłem dotyczącym braku happy endu (czytelnik początkowo
odbiera tę informację w kontekście zaprzeczenia formie romansu, co wspiera opis
wydawnictwa na okładce: „trudna miłość, pozbawiona spełnienia”). Rzecz
problematyczna, bo książka posiada szczęśliwe (romansowe) zakończenie. Tyle że
poprzedzone dramatem (i to tego dramatu dotyczy brak happy endu). Wiedza, że
tego happy endu nie będzie, dodaje lekturze smaczku. Czytamy romans, którego
bohaterami są 17-letnia Georgia i 18-letni Mojżesz i chcemy dla nich tego
szczęśliwego zakończenia, bo tak nakazują reguły rządzące gatunkiem, ponadto
bohaterowie są przecież sympatyczni. Jednak mamy z tyłu głowy informację podaną
przez narratora na początku: może lepiej będzie ci się czytało, jeśli już teraz
będziesz wiedzieć, że ta historia nie kończy się szczęśliwie. Prześledźmy teraz
wrażenia czytelnika podczas lektury:
- na wstępie: OK, przeczytam tę książkę, mimo że znam jej
wynik – nie mogę oczekiwać happy endu, bo przecież Autorka mówi, że go nie
będzie; może tak jest nawet fair z jej strony
- po przeczytaniu kilkudziesięciu stron: szkoda, że nie
będzie happy endu
- pod koniec pierwszej części: nie będzie tego happy endu?
dlaczego tak to ułożyłaś, okrutna Autorko?
- w połowie drugiej części: po takich dramatycznych
wydarzeniach chyba będą woleli o sobie zapomnieć
- pod koniec drugiej części: dobra, niech już ten Mojżesz
wyjedzie na zawsze, chcę mieć tę informację za sobą, skończmy to rozbieranie
emocji na czynniki pierwsze, przecież wszyscy wiemy, że nie będą z Georgią
razem
- w ostatnim fragmencie książki: jednak romansowy happy end?
po co? to przecież głupie, miało go nie być.
Widzicie problem? Efekt jest taki, że czytelnik czuje się
trochę oszukany. Co nie zmienia faktu, że sposób prowadzenia narracji zasługuje
na pochwały. Tak samo kreacje bohaterów i sama fabuła. Jednak informacja o
braku happy endu wydaje się jakimś chwytem reklamowym, przyciągającym
czytelnika, który nie chce romansu. I który ten romans dostaje, nawet jeśli
jest on okraszony śmiercią, skrajnymi emocjami, połamaną psychiką i
hipoterapią. Książka, czy tego chce Autorka, czy nie - pozostaje romansem.
I teraz wróćmy na moment do wstępu, wypowiedzianego ustami narratorki,
żeby uświadomić sobie, że w słowach: „jeśli powiem ci z góry, na samym
początku, że go straciłam, łatwiej będzie ci to znieść. (…) Ja nie miałam tyle
szczęścia. Nie byłam na to przygotowana. (…) Otrzesz łzy po krótkim łkaniu,
ciesząc się, że na szczęście to tylko opowieść. Co najważniejsze, nie twoja.
Ale ja nie mam tego komfortu” (s. 5-6), w tych słowach zawarty jest dramat
matki, która straciła dziecko. To utrata dziecka jest osią dla tej powieści,
podzielonej na część „Przed” i „Po”. Przed śmiercią dziecka i po tym, jak
Eliego brakło. Moment wypadku czytelnik poznaje z retrospekcji, po dwóch latach
od tych wydarzeń. W tym świetle książka pokazuje, że Georgia zawsze będzie
myślała o swoim życiu w takiej dwudzielnej perspektywie. Brak szczęśliwego
zakończenia nie dotyczy historii związku dwojga bohaterów, ale życia
czteroletniego Eliego.
Być może w tym kontekście wydaje Wam się, że to nie jest
dobra książka, bo wprowadza trochę dezorientacji (czytelnik może mylnie odebrać
wstęp powieści i jest to zabieg celowy). Trzeba jednak przyznać, że Amy Harmon
stworzyła świetny romans z mocno zarysowanych, ale żywych głównych bohaterów. Dołożyła
do tego intrygującą umiejętność Mojżesza, chłopca znalezionego w koszu na
bieliznę. Chłopca, przez którego zmarli kontaktują się ze światem żywych.
Trochę jak z horroru, ale to nie ten styl przedstawiania. W tej książce jakoś
ta umiejętność pasuje i doskonale koresponduje z umiejętnościami malarskimi
Mojżesza. Może ten wątek dodatkowo mnie urzekł, bo jestem fanką (na drugim
miejscu po literaturze) sztuki malarskiej. Poza tym mamy Georgię, dziewczynę z dobrego
domu, która trochę się buntuje, dziewczynę nieświadomą świata, co kontrastuje z
cechami Mojżesza – doświadczonego przez życie osiemnastolatka, który nie walczy
o akceptację, woli stać z boku i nie wchodzić ludziom w drogę, człowieka, który
oszukuje siebie, że nie jest zakochany w Georgii (och, jakie to romansowe).
Mamy wreszcie drugą Georgię – dojrzałą psychicznie, złamaną życiem kobietę, która
walczy ze swoimi uczuciami i próbuje żyć, mimo iż świat doświadczył ją aż
zanadto jak na jej młody wiek. Dopiero kiedy Georgia dojrzała, może być z
Mojżeszem – dojrzałym od początku.
Komu zatem polecam tę książkę: dziewczynom w wieku 15-23,
matkom (ale na tyle młodym, żeby jeszcze pamiętały, jak to było za nastoletnich
czasów), fanom koni lub malarstwa, fanom duchów i kontaktów ze zmarłymi, fanom
muzyki country oraz osobom zainteresowanym psychologią. Pomieszanie z
poplątaniem, ale chyba w tym szaleństwie właśnie jest metoda, bo do mnie ta
książka przemówiła.
Ciekawostka (dopisane w 2019 r.): Akcja Prawa Mojżesza dzieje się kilka lat po akcji Biegając boso i Mojżesz spotyka Josie i Samuela, którzy przyjechali na pogrzeb Dona, dziadka Samuela.
Ciekawostka (dopisane w 2019 r.): Akcja Prawa Mojżesza dzieje się kilka lat po akcji Biegając boso i Mojżesz spotyka Josie i Samuela, którzy przyjechali na pogrzeb Dona, dziadka Samuela.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu
Amy Harmon, Prawo Mojżesza, tłum. Marcin Machnik, Editio
2016
Mogę podpisać się pod Twoimi trzema powodami, dla których książka Cię zachwyciła. To piękna i wzruszająca historia. Niebawem zabieram się za "Pieśń Dawida". :)
OdpowiedzUsuńZachwyciła to za dużo powiedziane, ale była fabularnie całkiem dobra. Co nie zmniejsza moich zarzutów dotyczących mylącej komunikacji książki.
Usuń