Kolejna czeska książka, którą wydawnictwo Stara Szkoła
postanowiło wprowadzić na regały polskich domów. I dobrze, bo Ekożona Michala Viewegha to kawałek
całkiem dobrej satyry. Humorystyczna, a jednocześnie, jak to w satyrze bywa,
lekko drażniąca fabuła, nadaje tej książce wyjątkowego rysu. Do tego świetnie
poprowadzona narracja, za którą stoi najbardziej irytującą postać w książce,
świadczy o odwadze autora, który zdecydował się na ten ryzykowny zabieg
(zazwyczaj czytelnik, gdy trafia na pierwszoosobową narrację, lubi utożsamiać
się z osobą mówiącą; Viewegh wyklucza możliwość, by ktokolwiek miał taką
motywację czytelniczą). To kwestie formalne, które literacko wyróżniają Ekożonę.
On – poczytny pisarz w średnim wieku, ona – młoda i zahukana
bibliotekarka – taki układ panuje w pierwszej fazie związku Mojmira i Hedviki. Istny
Kopciuszek. Sytuacja zmienia się, gdy kobieta poznaje doulę, bezimienną
narratorkę i komentatorkę życia rodzinnego, w które wlazła ze swoimi buciorami,
zamieszkując z Mojmirem i Hedviką na siedem lat. Logiczne jest, że to układ
praktycznie niemożliwy, że nikt nie zgodziłby się na wieloletnie zamieszkiwanie
w jednym domu z obcą i dosyć zgryźliwą kobietą, która w żonie właściciela
trafiła na podatny grunt i chęć poddawania się feministycznym eksperymentom. Pan domu z księcia z bajki przemienia
się w Sinobrodego, przynajmniej tak relacjonuje to stronnicza doula. Mojmir
zaciska zęby i, mimo okresów załamań, jakoś sobie radzi z tym, że doula, ogród czy
organizacje, w które Hedvika się zaangażowała, są ważniejsze od niego, sponsora
wszystkich dziwactw i zachcianek.
Nadmiar pomysłów Hedviki, a do tego postać douli, zabierającej
resztki czasu, który żona mogłaby poświęcić mężowi, sprawiają, że czytelnik nie
ma wątpliwości – wpadł w satyryczne sidła dobrego, czeskiego humoru. Do tego
igły ironii trafiają w narracji douli – bezdzietnej kobiety, która woli
mieszkać z Hedviką i Mojmirem niż z własnym mężem – tylko pozornie wyłącznie w
stronę Mojmira-Sinobrodego. Tak naprawdę czytelnik nie dziwi się, że ten
człowiek ma po prostu dosyć, choć jego ciągłe powroty do zwariowanego układu
rodzinno-towarzyskiego świadczą o tym, że miłość do żony i dzieci jest silniejsza niż
uzasadniona niechęć do duchowej kierowniczki Hedviki, za jaką uważa się doula.
Ta złośliwa kobieta, która zdaje relację z kilkuletniego związku pisarza i
bibliotekarki-feministki, ośmiesza swój upór oraz niechęć do mężczyzn.
Natomiast Hedvika, najsłabsze ogniwo układu, jest emanacją podatności na wpływ
otoczenia, choć doula zdaje się tego nie zauważać. Młoda kobieta, która
wywołuje całe zamieszanie, tak naprawdę poszukuje akceptacji innych ludzi. Jest
to przyczyna łatwego ulegania nowym trendom. Ponadto Hedvika dobrze czuje się
wśród osób o wyrobionych poglądach, ponieważ ci nie widzą potrzeby pytać o
jej podejście do spraw, którym orędują. Mojmir, skoro jej potakuje i
daje wolną rękę w działaniu, musiał zejść na dalszy tor w starciu z ludźmi, podsuwającymi jego żonie gotowe rozwiązania – a to naturalny ogród, a to
Centrum Matki i poradnię laktacyjną, homeopatię czy buddyzm. Efektem jest zapracowana Hedvika, rozdarta pomiędzy domem, ogrodem, dziećmi i wszystkimi "ekologicznymi" organizacjami, która nie ma chwili dla swojego męża. Michal Viewegh doskonale szkicuje obraz rodziny, a następnie wyostrza jego kontury – przy całej fascynacji naturą i ustalonym przez nią porządkiem, Hedvika odsuwa na coraz odleglejsze miejsca na liście priorytetów swojego męża, żywiciela rodziny. Czy w naturze mężczyzna chciałby cały czas opiekować się taką żoną i łożyć na jej zachcianki? Czy to naturalne, że kobieta nie zauważa swojego męża, bo ważniejsze są dla niej organizacje i stowarzyszenia? Jak to więc bywa z tą ekofascynacją?
Za książkę dziękuję
wydawnictwu
Michal Viewegh, Ekożona, tłum. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2015
Opinio-analiza bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka - grudzień: roślinność
Komentarze
Prześlij komentarz