Do sięgnięcia po tę książkę skusił mnie opis – wyłapany przez
mojego męża. Coś zbliżonego do Browna, może być niezłe. Złe nie było, do Browna
podobne, ale brakowało tego „czegoś”, co przykułoby do książki i nie pozwoliło
się od niej oderwać.
Wirus Judasza
Jamesa Rollinsa to powieść sensacyjna z elementami thrilleru. Jest zagrożenie
ekosystemu, dwie ścierające się tajne organizacje – Sigma i Gildia,
błyskawiczne przemieszczanie się z miejsca do miejsca, nieco zabytków i akty
kanibalizmu. Do tego kilka ciekawostek historycznych i biologicznych oraz
wplecenie losów wyprawy Marco Polo z XIII wieku.
To, co mi przeszkadzało w konstrukcji utworu – jako fance
Browna – to duża przypadkowość akcji. Przypadkiem jeden z głównych bohaterów
zostaje wciągnięty w wir wydarzeń, a nieprzenikniona Gildia bierze całkiem
przypadkowych zakładników – osoby, których w ogóle miało nie być na miejscu
akcji. Jako porządna organizacja powinna mieć na to jakiś pewnik. Miotanie się bohaterów
dwóch wypraw – „naukowej” i „historycznej”, wysadzenie zabytkowej budowli w
Kambodży oraz nie do końca wyjaśnione przypadki przeżyć, pozostawiają pewien
niedosyt. Zwłaszcza w momencie, gdy książka z części mniej lub bardziej prawdopodobnej
wkracza w fantastyczną, a co najmniej w science-fiction.
Dla mnie, osoby, która ostatecznie lubi wiedzieć wszystko,
książka otwiera sporo wątpliwości – czy autor nie miał pomysłu na wyjaśnienie
pewnych zjawisk w sensowny sposób i może dlatego pozostawił je niedopowiedziane?
Na przykład w jaki sposób ktokolwiek przeżył na płonącym statku opanowanym
przez wzajemnie zjadających się kanibali? Jakim cudem, bez urządzeń radiowych,
jeden z członków wyprawy porozumiał się z tankowcem, który go zabrał do
Australii? O co chodzi z zakończeniem, w którym Susan idzie, wiedziona
instynktem, do dziwnego miejsca pełnego ludzi podobnych do niej? Jak zdalnie
sterowana proteza ręki działa mimo olbrzymiej odległości oddalających USA od
wybrzeży Sumatry? Itd.
Książka dobra, ale niezobowiązująca.
James Rollins, Wirus
Judasza, tłum. Paweł Wieczorek, Wyd. Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2011
Opinio-analiza książki bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka - listopad: wielokrotność
Lubię książki Browna, a ta faktycznie ma podobną fabułę... ale nie wiem, czy przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Elenkaa, nie będę szczególnie zachęcać, bo dla osoby, która zna Browna, "Wirus Judasza" będzie po prostu niewystarczająco mocny fabularnie. Czytałam różne recenzje na LC, są raczej pozytywne, co mnie osobiście zaskoczyło.
UsuńU mnie też recenzja książki podobnej do Browna :)
OdpowiedzUsuńAle ta jakoś mnie odstrasza, nie wiem czemu :)
Jeśli należysz do delikatnych kobiet, to może dobrze, że odstrasza. Rollins mógł sobie darować ten kanibalizm. Wydaje mi się, że autor szukał sposobu na zaskoczenie czytelnika w złym miejscu - zamiast w konstrukcji powieści, postanowił nagromadzić w niej szereg bardzo typowych dla tej literatury zagadnień: pandemia, organizacje, nieznane pismo, ale żadnego z nich nie zgłębił wystarczająco. I dlatego nietrudno znaleźć u niego potknięcia.
Usuń