Czy w Kosmosie jest życie? – Zwiedzeni przez fałszywy meteoryt

Wszystko miało być idealnie dopracowane – NASA potrzebowała dowodu sensowności programu obserwacji Ziemi (i wszystkich innych działań), więc ktoś (nie ujawniam kto) postanowił dostarczyć agencji asa. Co zburzyłoby wszystkie obiekcje dotyczące kosztownych badań, finansowanych z podatków? Oczywiście znalezienie dowodu na życie gdzieś w Kosmosie.
Trochę glacjologii, trochę astrofizyki i geologii, do tego służby specjalne i porachunki na najwyższych poziomach władzy – przepis na sensację idealny, ale książka momentami kuleje, co u Browna niespotykane. Druga powieść autora (po Cyfrowej Twierdzy) toczy się, podobnie jak pierwsza, dwutorowo. Z jednej strony rozgrywa się zaciekła kampania prezydencka, a z drugiej – badania „meteorytu” za Kołem Podbiegunowym podczas nocy polarnej. Wszystko poszłoby gładko, gdyby w lodzie z wody słonej nie zamarzł plankton fluorescencyjny, od którego rozpoczęło się odkrywanie kolejnych elementów układanki. Odkrycie wielkiego kamienia ze skamielinami, które miały zostać uznane za dowód życia poza Ziemią (półmetrowe stonogi!), zmienia swój status naukowy z przewrotu w ciekawostkę.
W powieści przeszkadzało mi nagromadzenie wydarzeń politycznych. Tło było bardzo istotne: moment kampanii prezydenckiej w USA oraz jej główny temat – prywatyzacja badań kosmicznych i komercjalizacja Kosmosu, zatem na oczach czytelnika rozgrywa się polityczna walka o istnienie NASA w takiej formie, w jakiej działa teraz. Dla mnie jednak zaburzone zostały proporcje książki, tak w kwestii obecności w niej polityki, jak i następnej– bardzo wczesnego, jak na jej objętość, odkrycia spisku przez niezależnych badaczy. Następny minus powieści – słabo uzasadniony powód wysłania na lodowiec Rachel Sexton, pracownika rządowego i córki startującego w wyborach senatora. Tak naprawdę to nie wiadomo, co ona tam robi. Niby powodem ma być podanie informacji o meteorycie pracownikom Białego Domu, ale tak obiektywnie, mógł to zrobić jeden z naukowców lub specjalista od telewizyjnych programów popularno-naukowych. Sprawa uzasadnienia obecności Rachel, głównej bohaterki, w całym przedsięwzięciu, jest wątpliwa, choć człowiek pracujący dla tajnych służb i posiadający wiedzę na temat najnowszych technologii wojskowych, przydał się w rozpracowywaniu zagadki wielkiego kamienia.
Dla kogoś, kto jest przyzwyczajony do porywających książek Browna, Zwodniczy punkt będzie się nieco dłużył. Choć nie da się ukryć, że końcówka powieści nadrabia niedociągnięcia tempem akcji i zaskoczeniem, jaki wywołuje odkrycie, kto stoi za organizacją spisku.

Dan Brown, Zwodniczy punkt, tłum. Maria i Cezary Frąc,Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz, Sonia Draga, Katowice 2007.

Opinio-analiza książki bierze udział w wyzwaniu Z literą w tle - listopad: B

Komentarze

  1. Jak na razie czytałam tylko dwie książki autora, ale mam w planach inne. Historie, które wymyśla cą naprawdę ciekawe, ale czasem trochę źle wykonane - czytaj nudno. Ale i tak lubię jego książki..
    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też je lubię. Co z tego, że przewidywalne, co z tego, że według schematu. I tak są świetne. Jednak nudną nie nazwałabym nawet "Zwodniczego punktu" - jest po prostu słabsza i ma przesunięty środek ciężkości - najciekawsze jest nie odkrywanie spisku, które jest na początku, ale ucieczka przed tymi, którzy nie chcą dopuścić do jego ujawnienia.

      Usuń
  2. Podoba mi się ta fabuła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno książka pełna ciekawostek z różnych dziedzin życia, do tego pomysł autora na fabułę rzeczywiście był niezły.

      Usuń

Prześlij komentarz