„Światło obrazu” Rolanda Barthesa – fotografia mówi o śmierci

Roland Barthes proponuje czytelnikowi subiektywny przewodnik po fotografii. Jednak przy całym, wyrażonym dosłownie, zamiarze klasyfikacji przedmiotu tej opowieści, do tego uporządkowania nie dochodzi. Ponadto czytelnik zostaje wciągnięty w sieć osobistych wyznań, których mógł się nie spodziewać w książce tego francuskiego semiologa. Naukowość Światła obrazu pozostaje ukryta, chowa się gdzieś w tle, pod postacią porządkujących struktur, jakie Barthes odnajduje w poszczególnych fotografiach, a nie w Fotografii (zawsze pisanej wielką literą) – w ogóle. Mowa to o studium i punctum,
kategoriach nazywających kulturowy oraz impulsywny odbiór obrazu.
Narratorem (tak, śmiało można nazwać tę książkę narracyjną) jest dojrzały badacz kultury, mężczyzna, który robi podsumowanie swoich dotychczasowych doświadczeń z przekazami wizualnymi, szczególnie koncentrując się na fotografii. Nie bez znaczenia dla odbioru tej pozycji jest fakt, że Światło obrazu okazało się ostatnią książką autora współczesnych Mitologii.
Konstrukcja tej przyjemnej w odbiorze lektury, która jest właśnie taka dzięki urozmaiceniu jej reprodukcjami omawianych fotografii, przypomina jednak rozprawę naukową. Zupełnie tak, jak gdyby efekt intymności opowiadania był skutkiem ubocznym, a nie świadomym, pierwotnym zamierzeniem. Najpierw, po krótkim wstępie dotyczącym obecności fotografii w kulturze współczesnej oraz po powołaniu się na konkretne zdjęcia, Barthes tworzy pojęcia. Odpowiednie znaczenia znajduje w łacinie. Dalszy plan książki wydaje się czytelny: ma ona posłużyć udowodnieniu tych pierwotnych założeń.
Studium Barthes omawia jako przekaz zdjęcia zamierzony przez jego twórcę. Przekaz, który trafia do odbiorcy uczestniczącego w konkretnej kulturze. Elementy i konteksty są odczytywane przez nas jako znaczące, dzięki wiedzy, socjalizacji oraz szkoleniu, któremu poddaje nas kultura wizualna. Dlatego jakieś zdjęcie może nas zainteresować, ponieważ rozumiemy jego temat i zamysł twórcy, oraz uznajemy ich istotność. Jest to kategoria, którą czytelnik rozumie intuicyjnie. Według Barthesa studium jest tym, co potrafimy zwerbalizować, myśląc o interesującej fotografii.
Jednak sam autor książki twierdzi, że istnieją fotografie, wobec których chce pozostać bez kultury. Chce na nie patrzeć bez kontekstów, widzieć takimi, jakimi są, nie wnikając w ich kulturowe podłoże i temat. To właśnie te zdjęcia posiadają potencjał wywołania impulsu przykuwającego widza. Ten aspekt odbioru fotografii jest kwestią indywidualną, a nawet intymną. Ponadto dotyczy subiektywnego i często niezrozumiałego odbioru kodu wizualnego. Wyjaśnienie, czym jest punctum, to dla autora (i tłumacza) znaczne wyzwanie językowe. Dla przeciętnej osoby problem punctum, trudny do pojęcia w kodzie wizualnym, mógłby wydać się niemożliwy do opisania. Jednak Barthes podejmuje tę kwestię całkiem zrozumiale, posiłkując się fotografiami. Istotne jest także spostrzeżenie, że istnieją zdjęcia, na których fotograf chciał zaplanować, gdzie będzie zbieg linii, który mocno przyciągnie uwagę widza. Takie założone z góry punctum nie zadziała, ponieważ „pęknięcie” jest z definicji czymś indywidualnym oraz irracjonalnym. Wzrok odbiorcy w takiej sytuacji najpewniej wybierze sobie inną plamę, inną rysę, która skupi jego uwagę. Punctum dzieje się zatem na linii fotografia – odbiorca bez możliwości wywarcia wpływu na ten proces ze strony jej twórcy.
Czytelnik Światła obrazu przyzwyczaja się do myślenia o znanych sobie fotografiach w ten właśnie sposób. Próbuje przechytrzyć swój wzrok, by zdać sobie sprawę z tego, który punkt obrazu, jeśli taki istnieje, jest tym kluczowym – owym punctum. Poszukuje owych „rys” i „pęknięć”, które przykuwają uwagę, co nie jest łatwe. Jednak wierzy autorytetowi Barthesa. Do momentu, gdy autor książki sam przedefiniowuje punctum. Dodaje do niego aspekt śmierci i przemijania, jakie są zawarte w istocie fotografii. Nawet jeśli przedstawione postaci żyją, to w samej fotografii – jak tłumaczy Barthes – zawarta jest intuicja śmierci.
Przy całej rodzinnej intymności wyznania, jakim jest Światło obrazu, czytelnik ma z początku wrażenie, że autor książki nie postawi sobie granic osobistego wyznania. Dlatego nagłe ustawienie bariery, powstrzymanie się przed pokazaniem czytelnikowi zdjęcia zmarłej matki, wywołuje w nim wrażenie podsłuchania rozmowy bliskich sobie osób. Zupełnie tak, jakby nagle – do tej pory otwarty – narrator stwierdził, że nie pozwoli podsłuchiwać dalej. To bardzo mocny sygnał skierowany do odbiorcy, ustanawiający granicę, ale nie niwelujący zbliżonej do wyznania formy książki.
Światło obrazu można czytać na różne sposoby: zarówno jako traktat naukowy, książkę autobiograficzną czy opowiadanie o związku autora z fotografią. Można szukać w niej świadectwa historii, a także uczyć się językowego opisu tego, co widzimy. To wszystko sprawia, że trudno mówić o niej wyłącznie w kategoriach akademickich. 

Roland Barthes, Światło obrazu,  tłum. Jacek Trznadel, wyd. Aletheia, Warszawa 2008.

Komentarze