„Imię róży” Umberto Eco – w labiryncie ksiąg i trucizn

Imię róży to nie tylko powieść kryminalna. To także nietypowa powieść historyczna oraz ukłon w stronę mocy, jaką mają książki. Kryminalna – bo czytelnik widzi kolejne trupy i razem z inteligentnym „detektywem”, szuka przyczyny tajemniczych śmierci. Historyczna – bo umieszczenie akcji w XIV wieku nie jest oderwane od realiów średniowiecznej Europy – są prawdziwi papieże, heretycy, rzeczywiste, historyczne spory.  Wreszcie jest to książka o książkach. Od początku jest jasne, że tajemnica śmierci mnichów leży w
bibliotece, w labiryncie, do którego dostęp mają nieliczni. Do tego dochodzi prawie cielesna namiętność zdobywania wiedzy i gromadzenia unikatowych książek. Wreszcie – jest to jedna z powieści, które stanowią wariację na temat II księgi Poetyki Arystotelesa, tej zaginionej lub nigdy nienapisanej, a dotyczącej komedii.

Trochę z fabuły
Benedyktyński nowicjusz Adso z Melku wraz z Wilhelmem – franciszkaninem – docierają do benedyktyńskiego opactwa gdzieś w północnych Włoszech. Przygotowania do przyjęcia legacji papieskiej schodzą na drugi plan ze względu na jedno samobójstwo i kolejno następujące zbrodnie. Przenikliwy Wilhelm został poproszony o wyjaśnienie śmierci pierwszego mnicha, co mu się udaje, ale zbyt późno. Tymczasem wciąż giną kolejne osoby, wszystkie związane z zamkniętą dla ogółu biblioteką, ponoć największą w XIV – wiecznym chrześcijańskim świecie. Rozwiązanie ma silny związek ze sporem o ubóstwo zakonów i ze śmiechem, który ponoć nie przystoi mnichom.  I z wciągającą naturą niektórych ksiąg. Zabójca działa podstępnie – postarał się o to, żeby trucizna tkwiła w tomie, po który mnich sięga z własnej woli.
Debiutujący jako powieściopisarz mediewista Umberto Eco umieścił swoją pierwszą powieść w szkatułkowej narracji. Na wstępie autor informuje czytelnika, że trafił na książkę, w której jest przytoczony ktoś, kto przytacza wyznanie osiemdziesięcioletniego Adsona z Melku. Pod koniec życia mnich opowiada o wydarzeniach których był świadkiem jako młody i jeszcze bardzo naiwny benedyktyn.
Wszyscy, którzy czytali kiedyś książki Dana Browna z pewnością dostrzegą analogię jego prozy do tej i następnych książek Eco. Imię róży wydaje się wyraźnym podkładem, z którego skorzystał Brown, tworząc książki z Robertem Langdonem w roli głównej: jest wybitny semiotyk (Wilhelm/Robert), jest jego pomocnik (Adso/Sophie i in.), jest szeroka podstawa historyczna (heretycy/tajemnicze ugrupowania), jest wreszcie rozwiązanie tkwiące w dziele sprzed wieków (Arystoteles/da Vinci), do tego „smaczki” z życia Kościoła i oczywiście – zabójstwa, które wyglądają na część większej całości. 

Umberto Eco, Imię róży, tłum. Adam Szymanowski, Noir Sur Blanc, 2011.

Komentarze