
Zbiór esejów wyraźnie inspirowany
Mitologiami Rolanda Barthesa. Na
początku odbiorca ma wrażenie, że zamysłem autora było stworzenie takich
właśnie polskich mitologii. Jest Górski, Beenhakker, Karski, Grotowski. Widać także pewien chronologiczny układ zaczerpnięty z biografii
autora zbioru – od czerpania zasad moralnych z Karola Maya, przez
Sportativa, które były w stanie rzucić
mi nieco światła na piłkę nożną i na zawiłą dla mnie kwestię, dlaczego akurat
tę dyscyplinę Polacy usilnie chcą uznawać za sport narodowy.
Później następuje rozbicie –
eseje pojawiają się już tylko w porządku tematycznym, przesycone są erudycją
autora i stanowią ciekawe źródło wiedzy na bardzo różnorodne tematy:
kwestię
paszportów w XIX wieku, fotografie aktorów, śmierć poetów na przykładzie
Mickiewicza i Hugo. Znaleźć można w nich także odpowiedź na pytanie, kim jest
współczesny wampir (w skrócie jest nim uciążliwy, utrudniający życie innym,
melancholik) i jak można podpisać złą umowę na napisanie książki. Zbiór
ciekawy, przyjemny. Tym przyjemniejszy, im więcej postaci i powieści zna
czytelnik. Mnie przydała się chyba najbardziej znajomość Mitologii, a pomogło także Światło
obrazu. W poszczególnych tekstach pojawiają się nawiązania do Marii Janion
czy Waltera Benjamina. Wszystko umieszczone w jednej książce, książce twarzy,
nad którą czuwa Barthes. Od Barthesa różni Bieńczyka osobista perspektywa eseisty.

Erudycja, jak na eseje przystało,
niezaprzeczalnie jest. Świeżość spojrzenia na rzeczywistość i kształtujące ją
mity –
także. Są zdecydowanie wyrażane
opinie i burzenie utrwalonych przekonań, na przykład przez poruszenie kwestii
bardzo niedokładnych przekładów dokonanych przez Boya-Żeleńskiego, w tym
genialna konkluzja: „nad tłumaczami literatury francuskiej wciąż wisi
kastrujący cień Tatusia zwącego się niewinnie Boyem” [Marek Bieńczyk,
Książka Twarzy, Warszawa 2012, wyd. 2,
s. 342]. Znalazłam w tym urozmaiconym zbiorze wskazówki interpretacyjne do
książek, których jeszcze nie czytałam, np. Laclosa, oraz tych, do których
pewnie już nie zajrzę, bo zbyt mnie bolały, np.
Pani Bovary. Może tylko do tej atmosfery obcowania z
najważniejszymi dla Bieńczyka zjawiskami kultury dodałabym bardziej uroczysty
styl, żeby więcej niż opowiadań, było w nim czasem zachwytu, widocznego,
łącznie z fascynacją, w treści esejów.
Komentarze
Prześlij komentarz