Era e-booków?


Miałam wczoraj chwilę, żeby przysiąść do najnowszego numeru "Książek". Zainteresował mnie artykuł dotyczący rozwoju rynku e-booków. Zaczęłam sama się zastanawiać nad moim wykorzystaniem tej technologii i tym, jak jest wykorzystywana przez innych. 
Jacek Dukaj swoją najnowszą książkę Śmierć aksolotla wydaje wyłącznie w wersji elektronicznej. Taką decyzję podejmowali wcześniej drobni, najczęściej początkujący autorzy. E-book jest tańszy w produkcji, a po jego stworzeniu można wrzucić go do sieci i sprawdzić, jakim cieszy się zainteresowaniem. Dukaj nie należy ani do autorów romansów ani tych, którzy w ten sposób chcą się pokazać światu. Jego książka ma w pełni wykorzystywać nową technologię, co mnie, klasycznego czytelnika, który nie siedzi w grach komputerowych, z lekka przeraża. A co jeśli taka tendencja się rozprzestrzeni także wśród tych autorów, którzy mnie bezpośrednio interesują?
Książka, która zawiera linki do Wikipedii, interaktywne przypisy i kolorowe ilustracje, które można powiększać, jest rozwiązaniem, które nie byłoby możliwe w przypadku książki papierowej. Jednak ile osób rzeczywiście będzie mogło (i chciało) skorzystać z możliwości danych przez taką formę? Ilu czytelników posiada czytnik, który jest połączony do internetu i który nie ma problemu z wyświetlaniem kolorowych stron? I czy książki takie jak ta Dukaja rzeczywiście tworzą nową kategorię, literaturę e-bookową?
Posiadam czytnik i z niego korzystam, ale przyznam szczerze, że jest on dla mnie wyłącznie "lekką książką", urządzeniem do wyświetlania dokładnie tego, co dostałabym w kodeksie. Nie jest podłączony do internetu. Czasem przeszkadza mi brak kolorów (próbowałam wgrać książkę w pdfie o historii sztuki, pomysł zupełnie nietrafiony), jednak o ile jest to beletrystyka, problem nie występuje. Czytnik w moim przypadku czasem rozwiązuje kwestię noszenia ze sobą ciężkiej (fizycznie) aktualnie czytanej lektury (jak to było rok temu z Wiwisekcją), jednak e-book nie stanowi dla mnie kategorii samej w sobie. Jest jedną z form podstawowego przedmiotu.
Autor Starości aksolotla i autor artykułu w jednej osobie, jest optymistycznie nastawiony do e-booków, uważa, że są naturalną formą rozwoju książki z kodeksu do książki elektronicznej. Całkowicie zgadzam się z nim w kwestii tego, że e-book nie zabija literatury (przecież i Homera, i Sienkiewicza, i Tokarczuk można czytać w wersji na czytnik czy po prostu w pdfie, choć to niewygodne). Jednak mam pewne zastrzeżenia. Byt książki stanie się zależny od formatu i technicznych możliwości urządzenia. Pierwszą kwestię można rozwiązać konwersją, która dobrze udaje się w przypadku zmian z ePub na .mobi, nieco gorzej z .pdf na .mobi, nie próbowałam konwertować z .pdf na .mobi książek zawierających fotografie. Jednak co z drugim problemem? Ja już teraz wiem, że mój kupiony rok temu klasyczny czytnik nie poradzi sobie z książką Dukaja. Jeśli więc e-book miałby stać się następcą kodeksu, to czy książka nie stanie się trudniej dostępna? Czy nie okaże się, że kodeks jest najlepszą i najmniej zależną od zewnętrznych okoliczności (bateria!) formą?

Były już pomysły stworzenia jednego urządzenia absolutnie do wszystkiego: telefonu i komputera w jednym. Czymś takim są tablety, na których można przeglądać internet i czytać książki. Jednak nawet osoby posiadające ten gadżet, korzystają osobno z komputera i telefonu. Z jakiegoś powodu wolimy nie łączyć wszystkich funkcji w jednym sprzęcie, książki czytać tradycyjnie lub na czytniku (specjalnie dla książki stworzonym), dzwonić z telefonu, muzyki słuchać z odtwarzacza mp3, a na dłuższe e-maile odpisywać z komputer. Czy w takim razie książka z odniesieniami do internetu, do której czytania trzeba mieć odpowiedni sprzęt (i go zmieniać tak często, jak np. telefon, żeby móc korzystać ze wszystkich opcji dokładanych do książki przez wydawcę), nie stanie się zbyt podobna do gry komputerowej, a czytniki do tabletów, że powiemy: stop i wrócimy do zwykłej, papierowej książki, chcąc oddzielić różne opcje? 

Jacek Dukaj, Bibliomachia, "Książki" 1 (16)/2015, s. 8-12.

Komentarze