„Wyznaję” Jaume Cabré – pielgrzymka do prawdy

Na wstępie uprzedzam, że ta notatka zawiera informacje o tym, jak kończy się książka. W tej powieści nie chodzi jednak o zakończenie, ale o proces czytania. Zupełnie tak, jak w pielgrzymowaniu chodzi o to, żeby iść, a nie o to, żeby wrócić do domu.
Cabré napisał powieść, która mnie wielokrotnie zaskakiwała. Obszerna objętością, kryje w sobie mnóstwo wyjątkowych zabiegów kompozycyjnych. Idzie na przekór przyzwyczajeniom czytelniczym. Powieść jest retrospektywna, stanowi olbrzymich rozmiarów list, który główny bohater, Adrian Ardévol, pisze do swojej zmarłej partnerki, Sary. Pisze, ponieważ ma świadomość, że choroba niedługo zupełnie zniszczy jego umysł. To nie jest nic niezwykłego. List ten jest życiorysem Adriana. Czytelnik poznaje go jako chłopca zaniedbywanego przez uległą matkę i ojca, który wywoływał w jedynaku strach. Adrian miał się uczyć języków, bo tego chciał ojciec. I uczył się. Całe życie. Grał też na skrzypcach.
Skrzypce. To one są przedmiotem, który łączy narrację Adriana z opowieściami o inkwizycji, zamykanych klasztorach, z dramatem
obozów koncentracyjnych. Ojciec Adriana, koneser, posiadał instrument stworzony przez Storioniego. Czytelnik poznaje jego historię, ocierając się o hiszpańską inkwizycję – bo zamordowany mnich miał przy sobie skrzydlaki klonu, po historię biednego brakarza akustyka, który po kilku stuleciach znajduje cudownie „śpiewny” klon, wyrastający ze szczątek człowieka na środku polany przy opuszczonym klasztorze. Wyselekcjonowane drewno sprzedaje lutnikowi. Dalej trop prowadzi do żydowskiej rodziny, której w Oświęcimiu odebrano instrument.
Cabré nie boi się historiozoficznej refleksji na temat zła. Nie boi się jawnych odwołań do języka biblijnego (układanie książek jak stworzenie świata, brak słówjak milczenie Jezusa przed Piłatem). Wielokrotnie nie kończy zdań lub miesza w jednym akapicie, a nawet zdaniu, narrację pierwszo- i trzecioosobową („Adrian (…) spojrzał w jej stronę i pomyślałem Saro, życie moje, to chyba sen”, s. 526). Przenikanie się metod, jedność historyczną, narrator dostrzega w działaniu inkwizycji i hitlerowców. Śmierć w płomieniach to zarówno średniowieczna śmierć na stosach, jak i śmierć w piecu krematoryjnym. Zachowanie brata inkwizytora przenika się ze zwyczajami urzędnika z Auschwitz. Człowiek, który urodził się 1320 roku nagle, ku zaskoczeniu czytelnika, wstępuje do SS. SS = inkwizycja, zatem 1320 = 1920 r. Poza tym czytelnik trafi także na język encyklopedyczny, nagle przechodzący w ton niewybrednych plotek, po to, by następnie przerodzić się w przemówienie na uroczystości akademickiej.
Adrian, człowiek niezwykle wykształcony, wykładowca historii idei, poliglota, zapada na Alzheimera,  chorobę, która zabija jego umysł. Wtedy w powieści pojawia się kolejny poziom narracji, w którym głównym bohaterem jest Bernat Plensa (jego nazwisko i rola w powieści przywołują Sancho Pansę), przyjaciel Adriana. Bernat towarzyszy mu w ostatnim czasie życia. Adrian, który całe życie był samotnikiem, zatopionym w książkach, takim właśnie pozostaje. Bernat, dopiero przepisując na komputer wyznanie Adriana, dowiaduje się o swoim przyjacielu wielu spraw, o których nie miał pojęcia.
Osobom, które preferują zwarty typ powieści, w której wszystko dzieje się po kolei, powieść Cabré może przyprawić o ból głowy. Brak przyczynowości, mieszanie narracji, czasów akcji i bohaterów, połączone jest z celowymi potknięciami składniowymi. Książka jest pesymistyczna w podobny sposób jak Podróż ludzi Księgi Olgi Tokarczuk. Wprawia w odrętwienie. Dodatkowo, poplątana tak, jak Purpurowe skrzypce François Girarda podczas pierwszego kontaktu z tym obrazem filmowym.
Dziwne wydało mi się, że wcale nie chciałam, by Adrian zakończył ten wielki list do Sary, której wyjaśnia przyczyny i okoliczności przewinień. Nie tylko swoich. Adrian wziął na siebie ciężar zła wielu epok, którego nie mógł przecież udźwignąć. Jeszcze coś. W tej książce jest jakiś magnetyzm, mimo całego okrucieństwa, fizycznego i psychicznego, jaki w sobie zawiera. Przykuwa czytelnika. Myślę, że na stałe.

Jaume Cabré, Wyznaję, tłum. Anna Sawicka, Wydawnictwo Marginesy, 2013.

Komentarze

  1. To prawda, Cabre przykuwa uwagę i zmusza do czytania z uwagą. Szybko pokochałam i autora i jego opowieść i styl pisania. A w tym roku pod choinką znalazłam "Głosy Pamano" także szykuje się dla mnie ekscytujący początek Nowego Roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam na półce "Głosy Pamano". Jeszcze czekają, zresztą obok podobnych objętościowo "Ksiąg Jakubowych". Mimo wielu negatywnych recenzji, mnie bardzo spodobała się konstrukcja narracji w "Wyznaję". Wskazywanie pewnych podobieństw, na których opiera się powieść, uważam za trafiony pomysł autora.

      Usuń
  2. Też miałam skojarzenie z Purpurowymi Skrzypcami! Nawet zastanawiałam się, czy przypadkiem autor się trochę tym filmem nie inspirował :) Zachęcam do lektury mojej recenzji na: http://pozycjeobowiazkowe.blogspot.com/2016/02/wyznaje-jaume-cabre-wydawnictwo.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, trzeba przyznać, że to zachwianie porządku linearnej narracji+historia skrzypiec, które trafiają z rąk do rąk, zachowując historię ludzi, którzy mieli z nimi do czynienia, sprawia, że trudno nie pomyśleć o nawiązaniu (może rzeczywiście celowym) do tego filmu.

      Usuń

Prześlij komentarz