,,I była miłość w getcie" Marka Edelmana

W getcie wiele się działo, przebywało wielu ludzi, był głód i choroby, ale była też miłość. Taka, jak ta na wolności, poza okupacją, tylko częściej tragicznie zakończona. Ale nie o tragizm miłości chodzi Edelmanowi. W spisanych przez Paulę Sawicką wspomnieniach przestrzega przed zapomnieniem, że ona po prostu była.
Zbiór tekstów na temat życia w getcie warszawskim porusza, co nie dziwi u Edelmana (przecież znamy Zdążyć przed Panem Bogiem), kwestie głęboko ludzkie. To obraz wojny takiej, jaką ona była dla zwykłych ludzi, a nie z perspektywy rozkazodawców. Jednak Edelman nie ucieka od historiozoficznych refleksji. Wojna nie powstrzymuje pozytywnych uczuć, a Holocaust wprowadził do rzeczywistości społecznej brak szacunku dla życia. Nienawiść na olbrzymią skalę, która nie usprawiedliwia się żadnymi pretekstami. Po prostu jest.
Interesujący wydał mi się ostatni rozdział książki: narrator podaje z krótkimi notami nazwiska osób, których nie należy zapomnieć, których działalność wojenną lub uczucia trzeba pamiętać. Mówi z olbrzymim szacunkiem i tego oczekuje od swojego czytelnika. Opowiedzenie czegoś o tych ludziach traktuje jak swoją misję – są to osoby, które ryzykowały życie, lub którzy zginęli w imię wyższych wartości. Ludzie, którzy się kochali i ci, którzy działali w szpitalach, ratując życie innych. Ludzie, o których milczą podręczniki historii.

Marek Edelman, I była miłość w getcie, Świat Książki, 2009

Komentarze

  1. Historia dla zwykłych ludzi wyglądała o wiele inaczej niż zwykło się to prezentować w podręcznikach. Dobrze, że są książki, w które rzucają na to światło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że w swoich książkach Edelman potrafił okazywać szacunek innym, bo na co dzień był od tego daleki. Smutna sprawa, smutny człowiek...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tej postaci z innej strony niż przez wywiady-rzeki, w których prezentuje się jako rozumiejący obserwator i uczestnik wydarzeń wojennych. Co masz na myśli?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie wierzyłem w kryształowość charakteru (uczynków?) w realiach wojennych, "Zdarzyć przed Panem Bogiem" (tylko to znam) wydawało mi się jakieś niedopowiedziane, więc znalazłem w sieci trochę publicystyki i komentarzy o Edelmanie. Słuchałem i czytałem jego wypowiedzi o AK-owcach i NZS-owcach, relacje świadków podważających jego nieskazitelność, filosemicką paplaninę, przez którą się "promował". Całość zwieńczyła postawa lekarza, który ignoruje zasadę "primum non nocere" realizując własne ambicje... Wiem, że na to wszystko trzeba brać sporą poprawę, ale jednak całość daje do myślenia. I po tym wszystkim "Zdarzyć..." ma inny wydźwięk.

    PS: Młody jestem i głupi, w liceum byłem jeszcze młodszy i głupszy, na to też trzeba wziąć poprawkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze, kiedy stykamy się z przekazami na temat czasów wojny, powinniśmy uważać, by nie oceniać innych. Dotyczy to zwłaszcza nas, młodych - ludzi z innymi doświadczeniami. Z pewnością nie wszyscy byli bohaterami wojennymi, byli także ludzie, którzy chcieli po prostu przeżyć, którzy kochali się, pracowali, martwili się o swoich najbliższych. Sami przecież nie wiemy (i miejmy nadzieję, że się nie dowiemy), jak my sami zachowalibyśmy się w obliczu takiego zagrożenia, jakim jest wojna. Potrzebna jest w odbiorze takich przekazów empatia i dużo ostrożności, bo przecież mamy świadomość tego, że nikt nie wiedział wtedy, co będzie dalej, kiedy skończy się okupacja. To normalne, że postawy wobec przedłużającej się wojny, ulegały zmianom. Nie można winić tych, którzy tracili siły i nadzieję. Można by się tu tylko zastanawiać, czy dla nas wartością jest mówienie całej prawdy, czy tylko tego, co stanowi przykład moralności.

    OdpowiedzUsuń
  6. Staram się nie oceniać jednoznacznie (dlatego użyłem przymiotnika "smutny"), ale też własny pogląd wyrobiłem na podstawie kilkunastu tekstów.

    Wartościowe i pożyteczne, w zależności od okoliczności, może być i mówienie całej prawdy, i eksponowanie przykładów moralności. Trzeba to jednak ujmować w odpowiednie ramy. W tym przypadku zabieg zupełnego "wybielania" nie wydaje się być uzasadniony i to już chyba można oceniać. Problem polega jednak na tym, że nie wiadomo kto za ten zabieg odpowiada - Edelman? Jego powiernicy?

    Sprawę dodatkowo komplikuje zagadnienie holocaustu, tak zmanipulowane i zagmatwane, że włos się na głowie jeży...

    Przykłady można mnożyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rzeczywiście ciekawy problem, który poruszyłeś, tę kwestię "wybielania" i tego, kto za tym stoi. I czy to jest konieczne. Zauważ, że jako społeczeństwo mamy problem z przyjmowaniem, że osoby, których uznajemy za bohaterów, także byli ludźmi, mieli swoje wady i słabości. Nie od razu byli pomnikami z brązu. Podobnie w społecznej świadomości stało się z Piłsudskim - człowiek, który nie był ostoją moralności, uznawany jest za bezwarunkowego bohatera. I chyba także w przypadku innych postaci staje się to nie do uniknięcia.

      Usuń

Prześlij komentarz